14.11.2005 roku, Nysa
-I co teraz zrobimy?-zapytał, stojąc nad szpitalnym łóżeczkiem-Jesteśmy za młodzi na to by mieć dziecko.-wpatrywał się tępo w śpiącego noworodka
-Na seks też byliśmy za młodzi a jednak to zrobiliśmy.-szepnęłam, będąc wyczerpana wielogodzinnym porodem.
Mieliśmy dopiero po 17 lat.
Ja i On.
Monika i Bartek.
Oboje ledwo rozpoczęliśmy liceum. Oboje mieliśmy plany.
On rozpoczął siatkarską karierę, grał wraz z ojcem w AZS Nysa, uczył się w spalskiej szkole sportowej a ja tak bardzo chciałam zdać maturę i zostać psychiatrą.
Ta ciąża spadła na nas jak grom z jasnego nieba.
Chcieliśmy pobawić się w dorosłych, spróbować zakazanego owocu...Nieodpowiedzialność.
-Co z moją karierą, co z twoimi studiami?! Monika, nie możemy go zatrzymać. Nie damy rady.-mówił tak przekonująco, że aż mu uwierzyłam. Uwierzyłam, że jestem za młoda na bycie matką
-Chcesz go oddać do adopcji?-potrzebowałam potwierdzenia
Wzięłam to maleństwo po raz ostatni w ramiona. Był taki kochany. Taki nasz. Taki mój.
Nosiłam go pod sercem 9 miesięcy, zdążyłam pokochać miłością matczyną. Wtedy nawet nie czułam tak mocnej chemii do swojego chłopaka, z którym przecież poszłam do łóżka.
Mój syneczek, mój kochany.
Nazajutrz już nie był mój. Nie był nasz.
Oboje podpisaliśmy dokumenty by zaraz patrzeć jak pewna kobieta z ośrodka adopcyjnego zabiera go ze szpitala.
Wmówiłam sobie, że zrobiliśmy dobrze dla siebie a przede wszystkim dla niego. No bo co para nastolatków mogła dać dziecku? Co prócz bezgranicznej miłości?
Po Bartku to chyba dość szybko spłynęło. Zajął się siatkówką. Karierą w klubie i reprezentacji.
Podejrzewałam, że poniekąd celowo szukał jak najwięcej zajęć by zapomnieć a przynajmniej nie myśleć.
Ja udawałam, że zapomniałam. Wróciłam do szkoły, potem zdałam maturę, poszłam na studia. Nauka mnie pochłonęła. To fakt.
Żyliśmy razem kolejne lata i ani razu nie zamieniliśmy słowa o naszym Syneczku. To był temat tabu w całej rodzinie. Co roku 18. kwietnia, czyli w dzień, w którym dowiedziałam się o ciąży otwierałam pudełko w tajemnicy przed Bartoszem, w którym miałam schowany test ciążowy i pierwsze zdjęcie z USG. Chciałam pamiętać.
W dzień urodzin Syneczka przeglądałam zdjęcia zrobione tuż po porodzie i myślałam o tym co teraz robi, czy ma fajną rodzinę, jak ma na imię...Nie znałam jego imienia. Dla mnie był po prostu Syneczkiem.
14.11.2015 roku, Rzeszów
I pomyśleć, że to już 10 lat.
Pewnie jest już dużym chłopcem-po tacie. Ciekawe czyj ma kolor oczu? Czyj kolor włosów?
Jak sobie radzi w szkole? Gdzie mieszka?
A co jeśli mieszka gdzieś obok mnie?
Po pracy jako pierwsza wróciłam do domu, Bartosz był jeszcze na treningu. Miałam zająć się mieszkaniem a w mojej głowie było tylko jedno. Nim się obejrzałam, minęło kilka godzin, Bartosz wrócił a obiadu nawet nie zaczęłam przyrządzać.
-Kochanie! Nie uwierzysz, Pitowi syn się urodził!-rzekł rezolutnie na wejściu, rzucając w kąt ciężką torbę treningową-Zaprosił nas na pępkowe, idziemy później, co nie?-napadł na mnie w salonie, zostawiając pocałunek na poliku. Dopiero po chwili zauważył, że coś jest nie tak. Chyba zapomniał. Nie chyba. On naprawdę zapomniał.
-Nasz syn skończył 3 godziny i 41 minut temu 10 lat.
Jego wyraz twarzy był nie do podrobienia. Jakby ktoś mu walnął, ale tak porządnie.
-Ile ja bym dała żeby był tutaj z nami.-szepnęłam, dyskretnie ocierając łzę, wypływającą na zewnątrz
-Byliśmy za młodzi...-zaczął starą kwestię, unikając mojego spojrzenia-Teraz...
-Nie. To ty byłeś za młody. To ty nie byłeś gotowy. Ja byłam. Ja chciałam być mamą.-warknęłam, przerywając jego wypowiedź.-Co dzień wpierałam sobie, że zrobiłam dobrze, bo mogłam pójść na studia, bo ten maluch ma normalne dzieciństwo, ale im bardziej to sobie powtarzałam tym bardziej wiedziałam, że popełniłam największy błąd w swoim życiu, bo jego miejsce jest przy mnie, przy nas.-nerwowo skubałam rękawy nieco przydługiego swetra by zaraz gryźć paznokcie.-Popatrz, ty zrobiłeś karierę, ja studia i co? Mamy mieszkanie, tytuły, kasę, siebie i...i nic. Poza tym nie mamy niczego.
-Właśnie dlatego, że teraz mamy to wszystko, możemy się postarać o dziecko. Teraz jest na to czas.-chwycił mą dłoń za wszelką cenę, chcąc bym popatrzyła w jego oczy
-Mówisz tak jakby On nie miał dla ciebie żadnego znaczenia Bartek.-nie dowierzałam w to co słyszę. To mnie bolało i to cholernie mocno.
-Miał. Ma. Tyle, że nie ma go. Żyje gdzieś w Polsce, jest szczęśliwy, ma kochających rodziców...Myślałem, że się z tym pogodziłaś.
-Nie i nigdy się z tym nie pogodzę.-poderwałam się z impetem, trzaskając za sobą drzwiami.
Na pozór szczęśliwa para. Kto znał naszą historię, wiedział, że to poniekąd tylko pozory. A niewielu wiedziało. Oj niewielu...
^O^
Cześć Wam! Nie wytrzymałam, napisałam to w przypływie dużej weny. Znowu Bartek?!?!
Nie bez powodu zwę się siatkarka kurkowa :)
Nie wiem czemu, ale nie potrafię o nikim innym napisać. Takie moje zboczenie zawodowe :P
Co myślicie? Wypowiadajcie się w komentarzach a ja już niedługo zaserwuję wam kolejny rozdział^^
czegoś takiego to ja się nie spodziewałam. Mam nadzieję, że kiedyś Bartek stanie ze swoim synem chociaż nie będzie o tym wiedział.
OdpowiedzUsuńŚwietne *.*
OdpowiedzUsuńZapowiada się naprawdę ciekawie :)
Czekam na więcej :3
Pozdrawiam i weny :*
śwetna historia, ciekawie się zapowiada. Bartek może kiedyś pozna syna , a może Monika będzie chciała odnaleźć syna. czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńPOzdrawiam :*
Ojejku... Mimo tego, że miałam to odłożyć na jutrzejszy dzień, chyba przeczytam wszystkie rozdziały teraz...
OdpowiedzUsuńTo, co piszesz jest bardzo życiowe.. To mogło się przytrafić każdemu... Monika bardzo to przeżyła, ale Bartek... Jakoś trudno mi go określić..