wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 10.

Święta się skończyły, Kajetan wrócił do Domu Dziecka a my do swoich codziennych obowiązków. Bartek rozpoczął treningi, ja terapie z pacjentami kliniki psychiatrycznej i niby było wszystko w porządku. Nawet przez myśl przeszło mi to, aby nie poruszać tematu rozmowy Bartka i teściowej, bo po co psuć sobie humor. Nie miałam racji?
Myślę, że miałam. W końcu minęło tyle czasu, że nawet teraz moje pretensje na nic by się nie zdały. To nie cofnęło by tego co już się wydarzyło.
Nawet chciałam w tym wytrwać, uwierzcie!
Jednak nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Nie potrafiłam patrzeć własnemu mężowi prosto w oczy. Nie potrafiłam kochać się z nim, dlatego też unikałam na wszelakie sposoby zbliżenia z nim. Nie potrafiłam z nim rozmawiać a jedynie rzucałam krótkie zdania "na odwal się". Nie potrafiłam normalnie funkcjonować z nim, pod jednym dachem. Po prostu mnie denerwował, przeszkadzał mi a nawet momentami czułam do niego wstręt. 
Nie powinnam...Jedyną osobą, którą powinnam była obwiniać była moja teściowa. Teściowa, która przez te wszystkie lata niby tak bardzo mnie lubiła, tak bardzo cieszyła się, że jej syn trafił na taką kobietę jak ja a tak naprawdę uważała mnie za "dziewuchę ze wsi, która zmarnuje Bartoszowi życie".
Przykro słyszeć na swój temat takie rzeczy.
Zbliżał się Sylwester. Umówiliśmy się z Nowakowskimi, Ignaczakami i Drzyzgami na bal sylwestrowy w jednym z rzeszowskich hoteli. Wszystko było uzgodnione, bilety kupione, miejsca zarezerwowane, nawet sukienka wisiała już w szafie i czekała aż ją założę. 
Z rana udałam się do fryzjerki i kosmetyczki, aby wyglądać pięknie tej nocy i wiecie co?
Naprawdę pięknie wyglądałam. 
Wróciłam do domu, a widząc Bartosza, siedzącego na kanapie w salonie uświadomiłam sobie nagle, że wieczór sylwestrowy nie będzie taki jak być powinien. 
Dlaczego? Bo się od niego odsunęłam a on nie wiedział czemu. Przynajmniej tak myślę, bo był by świadom tego, że wszystko słyszałam?

-Pięknie wyglądasz!-usłyszałam, chadzając po kuchni. To było miłe. Zawsze było miło usłyszeć takie słowa z ust swojego mężczyzny.

-Dziękuję.-odparłam dosyć niesłyszalnie i oparłam się o parapet, wyglądając za okno, gdzie Rzeszów żył swoim życiem a ja w tamtym momencie zastanawiałam się, czy aby nie wyjść i pójść tak po prostu przed siebie i nie musieć na niego patrzeć

-Jesteś jakaś dziwna.-zaszedł mnie nagle od tyłu, przyprawiając tym samym o napad lęku. Po prostu się przestraszyłam, nie spodziewałam go tak znikąd.

-Wydaje ci się.-rzuciłam beznamiętnie, okręcając się na pięcie. Nie zdążył wydać z siebie ani słowa a już zniknęłam mu z pola widzenia i zamknęłam się w łazience.

Kurek zagryzł tylko wargę a ręce skrzyżował na klatce piersiowej. Zastanawiał się poważnie nad tym co się ze mną dzieje. Przez jego głowę przeszło mnóstwo teorii na ten temat, ale wątpię by jakakolwiek z nich była prawidłowa.
Ja zaś stanęłam przed wielkim lustrem, patrząc w swoje odbicie. "Ogarnij się kobieto"
Jęknęłam pod nosem, nabrałam powietrze w płuca i chwyciwszy za klamkę od drzwi szybko je otworzyłam, wpadając na Bartosza, który to czekał na mnie i na jakieś wyjaśnienia. 

-No i co...znowu głowa boli? A może okres masz po raz trzeci w tym miesiącu?!-warknął zdecydowanie a ja wtedy pierwszy raz od tygodnia popatrzyłam mu głęboko w oczy, które były pełne gniewu, pełne pytań, pozostających bez odpowiedzi.

-Odpuść.-i znowu spuściłam wzrok, próbując go ominąć na wszelkie sposoby. Nie dane mi to było. Chwycił mnie mocno za ramię a ja wtedy poczułam ileż on naprawdę ma w sobie siły.

-To boli, puść.-popatrzyłam na niego błagalnie, zaciskając zęby

-Stój tu i ze mną porozmawiaj w końcu do cholery!-krzyknął, zacieśniając uścisk. Nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo to odczuwałam. Nie wiem czy zwrócił uwagę na mój wyraz twarzy pod wpływem takiego zdenerwowania. Nie wiem...nic nie wiem...

-Bartek, kurwa! Zrobisz mi krzywdę!-na te słowa nagle oprzytomniał, unosząc ręce do góry. Pierwszy raz w życiu go takiego widziałam. Pierwszy raz a przecież znamy się od kilkunastu lat. Jak bardzo musiał być zły. Jak bardzo to wszystko wyprowadziło go z równowagi...same widzicie.

-Przepraszam...Monia, przepraszam...-dłonie złożył jak do modlitwy by co chwila próbować mnie jakoś złapać. Nie siłą. Po prostu złapać i objąć, ale ja mu się nie dałam a tylko odsunęłam na kilka kroków do tyłu, obejmując ramionami jakby było mi zimno.

-Zostaw! Chcesz porozmawiać?! Okej! Wszystko słyszałam. "Ta dziewucha ze wsi z bachorem zmarnują ci życie!" Jesteś podłym, obrzydliwym kłamcą! Przez tyle lat patrzyłeś mi prosto w twarz i nie raczyłeś powiedzieć jak było naprawdę...-mówiłam, łamiącym się głosem-Myślałam, że możemy sobie ufać, że możemy mówić sobie wszystko...Myliłam się. Ty i twoja matka zniszczyliście nam życie. Całej naszej trójce.-coraz bardziej się łamałam, nie potrafiłam opanować swojego ciała.

Stał i patrzył. Nie potrafił powiedzieć niczego sensownego a mnie to dobijało jeszcze bardziej.

-I co?! Teraz nic mi nie powiesz? Zawsze miałeś gotową gadkę w tym temacie a teraz co? Mamusi nie ma obok to i nikt ci nie podpowie jak się zachować, co powiedzieć, prawda?!-śmiałam się histerycznie, wymachując rękoma a łzy rozpuściły mi cały makijaż, jaki wykonała mi wcześniej kosmetyczka.-Nic nie powiesz. Tak myślałam.-pokiwałam głową, chwyciłam za kurtkę, torebkę i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Miałam go gdzieś w tamtej chwili. Poszłam tak jak planowałam, przed siebie, bez niego. Nawet nie pomyślałam, że może się o mnie martwić. To było bez znaczenia.



^O^
Jest, bo jest, nic specjalnego, ale jest :D 
Zostawiam wam do oceny, pozdrawiam :*

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 9.

Po wspaniałej Wigilii nadeszło Boże Narodzenie. Tego dnia byliśmy zaproszeni do rodziców Bartosza, którzy bardzo chcieli poznać swojego wnuka. Bałam się, że przez przypadek ktoś może coś palnąć, ale na szczęście wszyscy byli dokładnie poinstruowani co do Kajtka. 
Wstałam dosyć wcześnie, bo około 7:30, aby wyprasować koszule chłopakom, oraz by uszykować sobie jakąś sukienkę. Przy okazji także przyrządziłam świąteczne śniadanie dla swych mężczyzn, którzy jak się okazało nie zamierzali dzisiaj szybko wstawać. Przynajmniej miałam ciszę i spokój a co za tym idzie mogłam wszystko na spokojnie porobić. 
Okręcając na palcu przepiękny pierścionek z brylantem, jaki dostałam od męża na gwiazdkę, zasiadłam na chwilę w salonie by wypić kawę. W telewizji, na Polsacie, akurat puścili powtórkę "Kevin sam w domu". Znałam film na pamięć  aczkolwiek nie wyobrażałam sobie świąt bez przygód tego łobuza. 
Z zainteresowania Kevinem wyrwał mnie dźwięk telefonu Bartosza, który leżał na stoliku.
Nie zastanawiając się zbyt długo, przeciągnęłam palcem po ekranie, widząc napis "Pit dzwoni".

-Słucham?-spytałam, upijając łyk czarnego napoju

-Monika?!-nieco zdziwiony środkowy aż zapiszczał mi do słuchawki

-Nooo...a spodziewałeś się jakiejś innej?-zarechotałam, odstawiając kubek na stół

-Nie, no coś ty! Myślałem, że Kuraś odbierze.-zaśmiał się-Wiesz co, zapraszamy razem z Olką do nas na kolację dzisiaj. Na obiedzie będziemy u teściów, ale potem wracamy, bo Filip się przeziębił.-zaproponował z nadzieją w głosie

-Okej, o 17?-spytałam, zerkając kątem oka na postać Kajtka, który jeszcze w piżamie pojawił się w salonie

-Jasne, jasne.-odpowiedział wyraźnie zadowolony

-A wziąć coś ze sobą?-spytałam, mając na myśli oczywiście jakąś flaszeczkę

-Jak najbardziej wskazane. Trzeba się nasmarować.-walnął na co się roześmiałam

-No to do później, pa.-odkładając telefon z powrotem, przeniosłam swą uwagę na syna, który to usadowił się niedaleko mnie

-Wyspałeś się?-posyłając w jego kierunku czuły uśmiech zaraz wstałam i przyniosłam mu coś do jedzenia

-Bardzo, dziękuję.-odwzajemnił mi tym samym a mnie już niczego więcej nie było trzeba. Wystarczyło, że chłopiec był bardzo zadowolony.

-Wcinaj, idę obudzić ojca.-powiedziałam bez zastanowienia, udając się w kierunku naszej sypialni. Dopiero po chwili skapowałam co przed chwilą wypłynęło z mych ust. Cholera...dobrze, że Kajetan nie zwrócił na me słowa szczególnej uwagi. 
Zamykając za sobą drzwi od naszej oazy, chwyciłam za poduszkę, leżącą na fotelu i rzuciłam nią w atakującego.

-Kurek, wstawaj! 11 dochodzi a na 13 jedziemy do rodziców.-skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, oczekując jego reakcji

-Chociaż w święta mogłabyś być miła.-jęknął, nakrywając się kołdrą po same uszy

-Przecież ja zawsze jestem miła i kochana w dodatku.-prychnęłam, siadając na nim okrakiem-Wstawaj Bartek, Piotrek dzwonił. Na wieczór mamy zaproszenie na wódkę.-ukazując rząd białych ząbków, pochyliłam się nad nim by zdjąć kołderkę z jego łepetyny, ale zaś robić tego nie musiałam, bo jak usłyszał te dwa magiczne słowa "Piotrek" i "wódka" to sam nagle się poderwał, zwalając mnie tym samym na bok

-I to niby ja jestem niemiła. A kto potraktował mnie teraz jak worek z ziemniakami?-śmiejąc się głośno, wstałam i wyszłam z sypialni, słysząc za sobą tylko rozbawiony głos i "Kocham cię wiedźmo".
Taaa, cały on.

I tak też wybiła 13, zjawiliśmy się na uroczystym obiedzie u Kurków a razem z nami zawitał brat teścia z rodziną oraz mój szwagier Kuba z dziewczyną, który to 2 dni temu wrócił ze spalskiego internatu. 
Zabrałam ze sobą makowca, którego to  przecież mój teść wręcz kocha a jego żona zrobić nie potrafi. I tu ja, jako synowa miałam wielkiego plusa u Kurka seniora. 
Na wejściu przejął go ode mnie, ale oczy zaświeciły mu się dopiero wtedy gdy ujrzał Kajetana, który to stał dosyć niepozornie przy Bartoszu, sprawiając tym samym wrażenie wiernej kopii swego taty.

-Ty pewnie jesteś Kajtek.-szepnął, łamiącym się głosem. Tylko patrzeć jak o mało się nie rozryczał, a stojąca za nim Iwona nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa

-Tak, dzień dobry.-rzekł rezolutnie, wyciągając w stronę obojga dłoń na przywitanie

-Dzień dobry.-wydusiła w końcu z siebie teściowa, ściskając jego rękę-Ja jestem Iwona, a to mój mąż Adam. Jesteśmy rodzicami Bartka, ale to już pewnie wiesz.-przechyliła głowę, przyglądając mu się bacznie

-Wiem, dużo o państwu słyszałem.-i po raz kolejny się uśmiechnął, przyprawiając tym samym Adama Kurka o łzy

Bartek spojrzał na mnie, ja na niego. To było do przewidzenia, ale trzeba było jakoś wybrnąć. W końcu były święta, czas radości. Nie smutku! Broń Boże.

-Zapraszamy do stołu, chodźcie kochani.-gestem ręki, pani domu zaprosiła nas do salonu, gdzie na wielkim stole widniało mnóstwo potraw a piękna, zielona choinka lśniła wieloma kolorami

Było naprawdę bardzo miło. Nawet Kajtuś nie czuł się skrępowany. Rozmawiał ze wszystkimi jakby znał ich całe życie. Bardzo mi się to podobało. Iwona oraz Helena, bratowa teścia, były nim zachwycone, nazywając go "Małym czarodziejem", gdyż miał gadane jak Bartek i Adam. Potrafił okręcić sobie każdego wokół palca. 
Minęły 3 godziny, zaraz mieliśmy się zbierać do Nowakowskich, ale jak się zorientowałam to Bartka i jego matki nigdzie w zasięgu oka nie było. Przeprosiłam całe towarzystwo przy stole, chcąc znaleźć męża i zakomunikować mu po prostu, że pora jechać. 
Nie musiałam daleko szukać, bo głosy z łazienki dały mi do zrozumienia, że oni oczywiście tam są. Im bardziej się zbliżałam tym bardziej wiedziałam, że dyskutują o czymś zażarcie. I to raczej nie było nic przyjemnego. Nie powinnam była podsłuchiwać, ale to co usłyszałam, nie pozostawiało mi innego wyboru.

-Przepraszam synu, przepraszam...-płaczliwym tonem mówiła pani Kurek

-Słuchaj, nie ma już o czym mówić. Było minęło, tak?! Tylko, że gdybym wiedział, że on z powrotem trafi do nas to nigdy w życiu bym ciebie wtedy nie posłuchał. Nigdy, bo to trafiło w Monikę podwójnie.-dosyć zdenerwowany, ale starający się zachować spokój Bartosz chadzał nerwowo po łazience

-Nigdy w życiu nie wybaczę sobie, że to się stało przeze mnie.-chwyciła go za ramię, chcąc by spojrzał jej w twarz

-Byłem młody, głupi. Nie miałem jeszcze swojego zdania...Posłuchałem cię, bo przecież moja kariera była i jest najważniejsza, nie? A jak to powiedziałaś...-wymachiwał rękoma, przypominając sobie słowa matki sprzed 12 lat-"Ta dziewucha ze wsi z bachorem zmarnują ci życie". Tylko wiesz co?! Ta dziewucha ze wsi sprawiła, że stałem się lepszym sobą i cieszę się, że chociaż w jej kwestii ciebie nie posłuchałem.-warknął a ja wiedziałam już wszystko w tym temacie. Ułożyłam sobie w głowie wszystko, co wydawało mi się być niejasne i wiedziałam już, że nagły pomysł oddania dziecka do adopcji wypłynął za sprawą jego matki. 
Strasznie się z tym czułam. Poczułam się zawiedziona i oszukana. 
Zaciskając powieki, odsunęłam się cicho by czasem nie spostrzegli, że ktoś ich słyszał. 
Pojechaliśmy do Piotrka i Oli, spędziliśmy tam czas do północy. Nie wspomniałam o tej sytuacji ani razu, nie chciałam psuć nam świąt. Postanowiłam poczekać. Nie wiem jak długo. 



^O^
Wyrobiłam się, jestem :)
Raz jeszcze życzę Wam wesołych świąt, mam nadzieję, że będą one pełne ciepła i miłości <3
Pozdrawiam i zapraszam do czytania oraz komentowania :)

niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 8.

24.GRUDNIA, WIGILIA,

Krzątałam się po kuchni od samego rana. Nie wiedziałam zupełnie w co włożyć ręce, bo przecież była Wigilia. Ostatnie przygotowania do świętowania. A to barszcz czerwony dochodził na kuchence gazowej, a to ostatnie pierogi z kapustą i grzybami lądowały w garnku z gorącą wodą, makowiec, który upiekłam dzień wcześniej pięknie prezentował się na paterze do ciast i czekał tylko na to by polać go lukrem i co najważniejsze, w tle leciała świąteczna muzyka w radio RMF FM. Kochałam święta. Nie tylko dlatego, że było mnóstwo dobrego jedzenia i prezentów. Przede wszystkim dlatego, że zawsze spędzaliśmy je w dużym, rodzinnym gronie, we wspaniałej, ciepłej atmosferze a przecież to było najważniejsze. Te święta były wyjątkowe z wielu względów. Pierwszym z nich było to, że to pierwsza nasza Gwiazdka jako małżeństwo, drugim zaś było to, że po raz pierwszy będzie z nami ktoś, kto powinien gościć z nami od lat, ktoś kogo oboje kochaliśmy nad życie. Tym kimś był nasz syn. Dostaliśmy oficjalną zgodę na to, by Kajetan był z nami przez te 3 magiczne dni. Bartosz po porannym treningu pojechał po niego, zabrał jego rzeczy i przyjechali. Chyba nic lepszego nie mogło nas spotkać. I nawet już prezenty nie miały znaczenia. Najmniejszego! 
Na wejściu zrzucił w pośpiechu swą kurtkę, i zapominając o zaśnieżonych butach wpadł do kuchni, rzucając się na mą szyję. Zrobiło mi się tak przyjemnie, jakby ktoś podarował mi gwiazdkę z nieba. 

-Stęskniłem się Monia.-szepnął mi do ucha, pozostawiając na policzku mokry ślad po całusie

-Ja też kochanie.-uśmiechnęłam się promiennie, targając go po blond czuprynie

-Chodź, zaniesiemy twoje rzeczy do pokoju i weźmiemy się zaraz za ubieranie choinki!-zawołał Bartek, stojąc w przedpokoju 

-Nie ubraliście jeszcze choinki?!-spytał zdziwiony, nalewając sobie soku pomarańczowego do szklanki, który to stał na blacie szafki

-Czekaliśmy na ciebie Młody.-odparł Kurek, ciągnąc za sobą średniej wielkości walizkę do pomieszczenia, w którym spać miał Kajtuś

Chłopiec nie czekał długo. Odstawił naczynie i zaraz pobiegł za ojcem. Na jego buzi wymalowany był tak wielki uśmiech, że aż przez mą głowę przeszła myśl, iż tak mogło by już zostać na zawsze. Z chęcią bym go już nigdy nie oddawała, ale niestety nie mogłam go zatrzymać na dłużej niż było na to pozwolone. 
Powróciłam do swoich zajęć.
Barszcz i uszka były gotowe, karp, który był ulubioną rybą mego męża, czekał dzielnie na to by go usmażyć a pochwalę się, że dzień przed z powodzeniem udało mi się go ogłuszyć a potem zabić i wypatroszyć. Dzielna kobieta ze mnie. 

-Skarbie, chodź!-usłyszałam głos, dochodzący z salonu. Zostawiłam wszystko co do tej pory robiłam i posłusznie udałam się do chłopaków, którzy to otworzyli wielki karton z ozdobami świątecznymi. Zaśmiałam się, widząc jak ci dwaj stoją obok siebie w ten sam charakterystyczny sposób, oboje w lekkim rozkroku, z jedną dłonią, wsuniętą w jeansy a na obu twarzach malował się ten sam cwaniakowaty uśmieszek. Niczym dwie krople wody. Na język sunęło mi się by to skomentować, ale przecież Kajtek nie wiedział, że jesteśmy jego rodzicami i lepiej dla nas by tak pozostało jak najdłużej. Nie mogłam pozwolić na to by coś się popsuło, by nas znienawidził. Było cudownie, magicznie. Musiało tak zostać. 

-Na co czekacie, lampki trzeba zawiesić!-zaklaskałam w dłonie, by popędzić ich do roboty. Nie minęła chwila a cała nasza trójka zajęta była strojeniem zielonego drzewka.

-Ooooooooh
Snow is falling, all around me
Children playing, having fun
It's the season, love and understanding
Merry Christmas everyone-
podśpiewywał Bartek, słysząc melodię dochodzącą z podgłoszonego radio. Śniegu, jak przystało na zimę w Polsce, od kilku ładnych lat nie było prawie wcale, ale ta piosenka wynagrodziła nawet brak białego puchu, który bądź co bądź, ale był jednym z wielu symboli świąt Bożego Narodzenia. 



-Time for parties and celebrations
People dancing, all night long
Time for presents, and exchanging kisses
Time for singing Christmas songs-
do tego włączył się Kajtek, który, trzymając w rękach łańcuch, mający znaleźć się na choince, zaczął tańczyć na środku, okręcając w okół siebie ową rzecz


- We're gonna have a party tonight
I'm gonna find that girl
Underneath the mistletoe, we'll kiss by candlelight-
tę część zaśpiewaliśmy już razem, tym samym kończąc stroić świąteczne drzewko


(...)

Stół był już gotowy, znajdowały się na nim wszystkie przygotowane przeze mnie potrawy, pod obrusem leżało sianko a i nie zabrakło dodatkowego nakrycia dla strudzonego wędrowca. Polskie kolędy rozbrzmiewały z głośników telewizora, nadając tym samym niesamowity nastrój. Bartek i Kajetan stali na balkonie, wyglądając pierwszej gwiazdki. Minęło dosyć sporo czasu nim pojawiła się na czarnym niebie, ale za to dała mnóstwo radości najmłodszemu.

-Jest już! Pierwsza gwiazda świeci!-wpadł jako pierwszy do części jadalnej, by zakomunikować mi tę radosną wieść. 

-No to zaczynamy, chodźcie do stołu.-powiedziałam, poprawiając na sobie czerwoną sukienkę. 

Bartosz, jak przystało na głowę rodziny, rozpoczął wieczerzę wigilijną modlitwą. Nie mogłam opanować uśmiechu, który cały czas wkradał mi się na usta. Powinnam zachować powagę, ale nie potrafiłam. To było silniejsze ode mnie. 
Każdy z nas wziął po kawałku opłatka, który znajdował się na małym talerzyku. Nim zdążyliśmy razem z Bartkiem jakkolwiek zareagować to znalazł się przy nas Kajtuś. Stanął na przeciw i patrząc raz po raz w moje oczy a następnie Bartka, zaczął:

-Chciałbym wam życzyć, a właściwie to życzyć nam, by każde kolejne święta wyglądały tak samo. Byśmy spędzali je razem, we troje, bo jest wspaniale. Dawno nie miałem tak udanych świąt, wiecie?-był taki poważny a ja ze wzruszenia roniłam łzy, jedną za drugą przy okazji, ściskając co raz to mocniej dłoń męża, który to chyba również się wzruszył, ale jak przystało na twardziela, dzielnie zatrzymywał łzy w zaczerwienionych oczach.-I jeszcze coś...

-Tak?-szepnęłam, prawie że nie usłyszalnie

-Nigdy się nie zmieniajcie.-dodał, wtulając się w nas

-Boże...jak my cię kochamy Młody.-rzekł Bartosz, głaszcząc nastolatka po głowie

-Też was kocham.-odparł, podnosząc znowu głowę do góry

-No dobra, jedzmy, bo barszcz ostygnie.-zaśmiałam się, ocierając mokre polika

-Jestem bardzo głodny!-kiwnął rezolutnie głową Kajtek, jako pierwszy zajmując miejsce przy stole

I tak też zaczęły się nasze pierwsze, wspólne święta. 
Co chwila zerkałam znad talerza na tych dwóch, siedzących obok siebie. Byli identyczni. Nawet w ten sam sposób jedli pierogi. Najpierw obgryzali brzegi a na sam koniec zjadali środek. 
Niemożliwe po prostu.  
Po kolacji przyszła pora na rozpakowywanie prezentów. Dla każdego znalazło się coś miłego a przy tym nie zabrakło wspólnego śpiewania kolęd, które przyniosło nam mnóstwo radości.


^O^
Merry Christmas everyone! <3
Z małym poślizgiem, ale jestem :)
Nie wiem czy przed świętami coś się pojawi, dlatego już teraz dodaję świąteczny odcinek. Mam nadzieję, że się podoba! Pozdrawiam :*