środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 17.

Podróż do Rzeszowa, jak dla mnie, trwała wieczność. W głowie układały mi się przeróżne scenariusze co do Kajtka. Czy to było coś poważnego? Jakiś wypadek? A może po prostu złapał jakiś wirus? Gryzłam paznokcie z nerwów, co jakiś czas krzycząc na Bartosza, by jechał szybciej. Odreagowywałam na nim swój stres, choć wiedziałam, że on też się martwił! Martwił się, bo przecież to też jego dziecko, ale do mnie to nie docierało. 
Po godzinie 21 zajechaliśmy na parking rzeszowskiej kliniki. Wybiegliśmy z samochodu, wpadając do budynku szpitala, w którym poza kobietą w recepcji i kilkoma pielęgniarkami nikogo nie było. 

-Przepraszam! Kajetan Galik! Przywieziono go tutaj dzisiaj...-dukałam łamiącym się głosem, opierając się o blat w recepcji 

-Państwo są kimś z rodziny?- spytała, mierząc nas spojrzeniem pewna młoda kobieta

-Jesteśmy...-zawahałam się, nie wiedziałam co powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech, spoglądając na męża, który postanowił się wtrącić.

-Jego rodzicami.-odparł, zaciskając szczękę. Recepcjonistka kiwnęła głową, poszperała coś w komputerze i zaraz poinformowała nas, że przebywa on na 5. piętrze ów szpitala. Już niewiele myśląc, wsiedliśmy do windy i pojechaliśmy na wskazany poziom. Kurek co chwila mnie uspokajał, mówiąc, że wszystko jest w porządku, żebym się nie martwiła. Udawał spokojnego, ale doskonale wiedziałam, że w środku szaleje. Za dobrze go znałam. 
Winda się otworzyła, naszym oczom ukazał się jego opiekun, stojący pod drzwiami sali numer 11. Był bardzo zaniepokojony. Jak się po chwili okazało, sam jeszcze nie wiedział co jest z chłopcem. Wciąż trwała diagnostyka. Lekarze czekali na wyniki. 

-Zasłabł w szkole, miał wysoką gorączkę, prawie 40 stopni. Ogólnie od jakiegoś czasu skarżył się na bóle brzucha, ale zwykle przechodziło po podaniu tabletki przeciwbólowej!-tłumaczył pan Piotr, osuwając się pod ścianą. Faktycznie, bolał go brzuch...mówił nam o tym, gdy spędzał u nas ferie, ale...nie zareagowałam tak jak powinnam! Nie pomyślałam...

-Dlaczego pan nam o tym nie powiedział? Do cholery, dlaczego?! -spytał z wyrzutem siatkarz, chodząc nerwowo w tę i z powrotem. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Z resztą tak jak ja. Czekaliśmy na lekarza, który miał nam wszystko powiedzieć. Mijały minuty a mieliśmy wrażenie jakby były to długie godziny. Godziny, które trzymały nas w przeklętej niepewności. Bartosz poszedł po kawy do automatu, te zaś miały nas podtrzymać na nogach, usunąć zmęczenie i faktycznie się udało. W końcu zza drzwi wyjawił się lekarz, bardzo młody, jak po chwili spostrzegłam, był to mój kolega ze studiów, który od razu mnie poznał.

-Monika?! Co ty tu robisz?-zdziwił się, ogarniając całą naszą trójkę spojrzeniem

-Co z Kajtkiem?!-każdemu z nas w jednej chwili z ust wydobyło się to samo pytanie

-Wojtek, błagam cię mów szybko!-jęknęłam żałośnie

Lekarz popatrzył na opiekuna Kajetana, gdyż nie wiedział czy może przy nas mówić o stanie jego zdrowia. Piotr pokiwał głową a Wojtek przeszedł do rzeczy.

-Po wykonaniu wszelakich badań na cito oraz konsultacji ze specjalistami mamy 100 % pewność, że Kajetan cierpi na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Jutro rano zostanie przeniesiony na oddział onkologii dziecięcej. 

Szok. Ogromny szok...To nie mogła być prawda! Jakiś beznadziejny żart?! 
Bartek opadł bezwiednie na ławkę, stojącą przy ścianie. Chyba to do niego jeszcze nie dochodziło. Ja doskonale wiedziałam co oznacza ta choroba. Wiedziałam, bo nim zdecydowałam się na psychiatrię, zaczęłam onkologię, ale po jakimś czasie stwierdziłam, że źle wybrałam. Wiedziałam, że leczenie trwać będzie wiele lat. Wiedziałam, że na niekorzyść mego syna działa to, iż jest mężczyzną i ma ponad 10 lat. To były dwa z kilku niekorzystnych czynników. 
Stałam, wpatrując się w Domańskiego. Łzy spływały po moich policzkach. Jak mogłam nie zauważyć, że on jest chory? No jak?! Do cholery, jestem lekarzem! A przede wszystkim jego matką...

-Mogę zobaczyć jego wyniki badań?-spytałam niepewnie, próbując choć na chwilę schować emocje 

-Monika...-pokręcił przecząco głową, dając mi do zrozumienia, że to niemożliwe

-Potraktujmy to jako konsultacje medyczną. Wojtek!-cała drżałam. Miałam wrażenie, jakbym zaraz miała upaść. Dobrze, że mój mąż stanął obok, przytulając mnie do siebie.

-Panie doktorze, niech pan pozwoli...-wtrącił Piotr, unosząc głowę do góry, gdyż jeszcze przed momentem wisiała pomiędzy jego nogami

-Dobra, chodź.-chwycił mnie pod rękę i oboje zniknęliśmy w jego gabinecie. 

Usiadłam na przeciw niego, kryjąc łzy, smutek, żal. Musiałam zachować zimną krew, przez chwilę stać się lekarzem, przez chwilę być w pracy, zapomnieć, że to chodzi o moje dziecko...to nie było łatwe. Zwłaszcza, że dopiero się dowiedzieliśmy o jego chorobie... Wojciech wyjął z teczki wszystkie jego wyniki, kładąc mi je pod nos. Widziałam, że był strasznie ciekaw pewnej rzeczy. Nie kazał mi długo czekać, zadał pytanie.

-Kim on jest dla was? 

-Jest naszym synem,-szepnęłam, nie odrywając wzroku od kartek. Wszystkie parametry wskazywały jednoznacznie na tę straszną chorobę.

-Przecież chłopiec jest z domu dziecka, Monika.-zauważył trafnie, nie biorąc chyba mych słów na poważnie. 

-Jest, bo po urodzeniu go oddaliśmy. Teraz staramy się o jego adopcję.-i w końcu spojrzałam w jego brązowe tęczówki. To co przed chwilą zobaczyłam, dobiło mnie doszczętnie. 

-A on wie?-długo milczał, jednak po jakimś czasie się odezwał. Był w niemałym szoku. Przez te wszystkie lata przyjaźni na studiach, ani razu mu nie wspomniałam o tym. Z resztą, nikomu się o tym nie mówiło. 

-Nie...ale chyba nie mamy wyjścia i musimy mu powiedzieć. Boże! Przecież jego szanse na wyzdrowienie...-z tego co sama zauważyłam, nie były duże. Może dochodziły do 50 %, ale nawet te 50 % nie dawało gwarancji. Wstałam, zamierzając wyjść, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Rozpłakałam się, chowając twarz w dłoniach. Mój chłopczyk...mój syneczek. Ileż nas z jego życia ominęło. Ileż przegapiliśmy...a teraz, kiedy znowu pojawił się w naszym życiu, kiedy pojawił się promyczek nadziei, na to że będziemy razem...nagle zleciała na nas ta straszna wiadomość To nie było fair! Bóg nas chyba chciał w ten sposób ukarać... Tylko dlaczego kosztem niczemu winnego dziecka?
Lekarz szybko podszedł do mnie, przytulając do siebie jak małą dziewczynkę. Kołysał nami w przeróżne strony, szpecąc mi do ucha, że Kajtuś wyzdrowieje, że powinnam mieć nadzieję i co najważniejsze! Muszę być silna! 
Podpowiedział mi także, że oboje z Bartkiem powinniśmy poddać się badaniom DNA, potwierdzającym nasze rodzicielstwo, aby przyspieszyć procedurę adopcyjną. 
Po wyjściu z pokoju, Bartek i Piotr napadli na mnie, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Przekazałam im to co wiedziałam, nie mówiłam, że będzie okej, bo nikt tego nie wiedział. Dopiero dalsze badania, konsultacje z onkologami, całe leczenie miały nam dawać odpowiedzi w tej kwestii. 
Wróciliśmy do domu, gdyż zobaczyć się z nim mogliśmy dopiero nazajutrz koło południa. Nie mogliśmy spać. Całą noc przesiedzieliśmy na kanapie w salonie, wpatrując się tępo w jeden punkt. Przysnęłam dopiero nad ranem, Bartek w ogóle. Zadzwonił jeszcze do Andrzeja Kowala, że potrzebuje kilka dni wolnego. Na szczęście otrzymał je, choć nie było to łatwe, bo zbliżały się kluczowe mecze w lidze.  Ja również musiałam znaleźć kogoś na zastępstwo podczas dyżuru. Nie mogliśmy zostawić syna samego. 
Gdy w końcu nadeszła chwila, w której mogliśmy go ujrzeć, oboje jakby doznaliśmy paraliżu. Onkolog, który wprowadził nas we wszystkie plany związane z chłopcem, otworzył nam drzwi do jego sali a my nie mogliśmy zebrać się na odwagę by tam wejść. A on leżał...taki słaby, nieświadomy jeszcze tego co się z nim dzieje i dziać będzie. Rozmowa z nim została powierzona mnie, jako psychiatrze dzieci i młodzieży. Za cholerę nie wiedziałam jak mam to zrobić. Jak mam powiedzieć własnemu synowi, że jest ciężko chory?! 

-Cześć...-jego zachrypnięty głos ledwo dochodził do naszych uszu. Posłał nam uśmiech, który mimo wszystko, mimo osłabienia organizmu, był promienny. Unosząc lekko palec wskazujący znad materaca, wskazał na krzesła, stojące przy łóżku, abyśmy usiedli. Niepewnie zrobiliśmy to, witając się z nim.

-Lekarze mówią, że ze mną okej, ale wiem, że kłamią. Jakby było dobrze to bym tutaj nie leżał, nie na tym oddziale.-mówił, przełykając ciężko ślinę. Chciało mu się pić, więc zaraz chwyciłam za kubeczek z wodą, który stał na szafce, i nabierając odrobinę na łyżeczkę, nalewałam mu do ust, by ugasić pragnienie. 

Tak...Kajtek przeczuwał, Kajtek wiedział, Kajtek był dużym chłopakiem, umiał dedukować. 

Bartosz był coraz to bardziej podłamany, widok Kajetana doprowadzał go do łez. 
Niemożliwe?! Bartosz, wielki twardziel, który nigdy nie okazywał swoich słabości, nagle przy swoim dziecku płakał. Nie widziałam go takiego jeszcze. 
Wstał i wyszedł, nie mógł wytrzymać ani sekundy więcej w sali chorych a Kajtka to tylko utwierdziło w przekonaniu, że jest źle. 
Odliczyłam w myślach od 0 do 3, wzięłam głęboki oddech i chwyciwszy go za dłoń, zaczęłam:

-Wiesz...

-Jestem chory, co?-wywalił, zaskakując mnie tym, że spytał o to tak spokojnie, zupełnie bez emocji. Zachowywał się tak jakby to było coś normalnego, oczywistego...
Patrzyłam na niego, całkiem nie wiedząc już co powiedzieć. Znowu mnie przerosła sytuacja, mnie, psychiatrę, lekarza. Kiwnęłam tylko głową, potwierdzając. Spuściłam wzrok, pociągając nosem na co on zaraz zareagował:

-Hej, nie smućcie się. Jestem silny, dam radę.-mówił, starając się podnieść mnie na duchu. Nie tak powinno być. To ja miałam dodać mu otuchy! Nie na odwrót!

-Białaczka limfoblastyczna.-dopowiedziałam, kładąc się obok, by wtulić w jego ciało. Ależ kochałam tego łobuza. Nie mogliśmy go stracić! Teraz to on milczał przez chwilę, przymykając powieki. Odwrócił się w moją stronę, tak że nasze nosy stykały się ze sobą. Utkwił wzrok głęboko w mych oczach, głaszcząc mnie po policzku.

-Kocham cię, mamo.- i w tym momencie me serce przyspieszyło, waląc jak szalone. Nie spodziewałam się tego, że tak mnie nazwie kiedykolwiek. Złożył na mym czole delikatny pocałunek a ja ocierałam łzy, które leciały po polikach, znajdując ujście na poduszce.

-Jezu...też cię kocham Kajtuś, nawet nie wiesz jak mocno, kochany mój.-szlochałam, przytulając chłopca do siebie jeszcze bardziej. Czemu to wszystko musiało być tak trudne, czemu to wszystko spotkało nas...Pytań było mnóstwo, zaś odpowiedzi niewiele. 

-Tato, chodź do nas.-odparł nasz syn, widząc jak Kurek staje w progu, przyglądając się sytuacji. Zerknęłam na niego a na jego buzi malowało się ogromne zaskoczenie. Oczy miał jeszcze podpuchnięte od płaczu, jednak udało mu się nad tym zapanować. Teraz...myślał, że powiedziałam Kajtkowi o jeszcze jednej rzeczy, jednak nie...nie mogłam go narażać teraz na takie emocje. Chłopiec sam, od siebie nazwał nas mamą i tatą.

-Tato?-powtórzył siatkarz, zagryzając wargę. Wiem co poczuł w tamtej chwili. Wiem, bo poczułam dokładnie to samo. Niesamowite ciepło. Pierwszy raz w życiu ktoś tak do nas powiedział. Ktoś, w tym przypadku nasze dziecko. 
Zbliżył się, stając nad nami. Głaskał nastolatka po głowie, wpatrując się w niego jak w obrazek.-Kocham cię, synu.-dodał ciszej

-Ja ciebie też.-uśmiechnął się, wyciągając do niego dłoń, którą to zaraz oboje spletli ze sobą-Powiedziałem to mamie, powiem i tobie. Dam radę, nie bójcie się. Wyzdrowieję.-zapewniał jakby był tego pewien na 100 procent. Też chcieliśmy w to wierzyć tak mocno jak on. 

-Razem damy radę, w końcu jesteśmy rodziną, tak?-Kurek usiadł na skraju łóżka, całując syna w skroń-Przejdziemy przez to razem.

-Nie inaczej.-uśmiechnął się mały blondyn-Jestem zmęczony, chciałbym się przespać...-ziewnął, próbując utrzymać powieki, które to opadały, dając znać, że pora na sen

-Śpij, będziemy na korytarzu.-powiedziałam, wstając ze szpitalnego łóżka. Chwyciłam męża za rękę i po chwili zniknęliśmy za zamykającymi się drzwiami.

Przed nami najcięższa próba na jaką wystawił nas Bóg. Nikomu, naprawdę nikomu nie życzyłam i życzyć nie będę czegoś takiego...
Chwilami miałam wrażenie, że ja i Bartek przeżywamy to najmocniej, bo Kajtek sprawiał wrażenie niewzruszonego. Doskonale sobie z tym radził póki co. Ciągle nam powtarzał, że mamy się "ogarnąć", bo nie może na nas patrzeć, gdy się tak mażemy. Tym swoim gadaniem doprowadzał nas do śmiechu. Dziwne, prawda? On nas stawiał na nogi. On, ciężko chory chłopiec.
Między czasie poddaliśmy się także badaniom DNA, które nasz prawnik miał dołączyć do sprawy. Wyznaliśmy prawdę kierownikowi domu dziecka o tym, że to my jesteśmy biologicznymi rodzicami Kajetana. Mężczyzna nie chciał nam początkowo wierzyć, ale gdy przejrzał dokumenty chłopca ze szpitala oraz moje po porodzie,zmienił zdanie. Mieliśmy nadzieję, że to nam bardzo pomoże. Pozytywne wyniki badań oraz zdanie ów mężczyzny, który zgodził się nam pomóc. A przecież pomagając nam, pomagał Kajtkowi i to było najważniejsze. 



^O^
Ktoś mnie rozgryzł! :D 
Co wy na to? 
Jeżeli jesteście ciekawe co będzie dalej to powiem tylko tyle, że planuję się podłożyć pod pewien film i książkę. Nie całkowicie, ale troszkę tak :)
Mam nadzieję, że Wam się podoba. 
Pozdrawiam! ^^

czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 16.

Piątkowa kolacja u Adama i Iwony Kurek. Niby nic nadzwyczajnego, niby nic co mogło by wnieść do naszego wspólnego życia coś ważnego, a jednak warto o tym wspomnieć. 
Moja kochana teściowa wyczuła, że relacja na linii ja-ona znacznie uległa pogorszeniu od ostatnich świąt, tak więc z uporem starała się to jakoś naprawić. Być może nawet domyślała się, że ja wiem. Czy to od Bartka, czy od jej męża-mało ważne.
Najważniejsze dla niej było to, że traciła moje zaufanie, moją sympatię a przecież ostatnie lata naprawdę miałyśmy dobre. Lubiłyśmy się. Nie narzekałam na swoją teściową, bo nie miałam powodów do momentu podsłuchania jej rozmowy z Bartoszem. Trudno, stało się. 
Pani Kurek postarała się niebywale, gdyż kolacja, która niby odbywała się bez okazji, wyglądała na co najmniej świąteczną a ona sama napadła na nas w drzwiach, całując po policzkach jakby nie widziała nas kilka miesięcy. Czułam się nieswojo z jej powodów, ale widok mego teścia jakoś poprawił mi nastrój. Złoty człowiek, kochałam go jak swojego własnego ojca. 

-Mam nadzieję, że jesteście bardzo głodni.-składając dłonie jak do pacierzu, zagadała Iwona, by zaraz wskazać na wejście do dużego pokoju

-Ja jestem, żona mnie nie karmi to się u mamusi najem.-walnął Bartosz, za co oberwał z pięści w ramię. Miało zaboleć jego a zabolało mnie. Moja drobna rączka przegrała starcie z jego bicepsem. Niech cię cholera. Skrzywiłam się, dając do zrozumienia wszystkim, że cierpię, na co Bartek miał oczywiście gotowy tekst, co by jego rodzice, którzy nie widzieli zdarzenia, wiedzieli  co się stało. A właściwie się nie stało, ale jego fantazja ponosi. 

-Muszę jej czasem wpierdzielić żeby wiedziała kto tu rządzi.-kiwnął głową z powagą. Mnie zatkało, Adam wybuchł śmiechem a Iwona, trzymając w dłoni ściereczkę, przyrżnęła nią synowi po plecach.

-Jak Boga kocham, każdego dnia zastanawiam się co ja w tobie widziałam, wiążąc się z tobą.-no ręce opadają! Usiadłam przy stole, wlewając sobie kompotu truskawkowego do szklanki. Spoglądałam raz na męża, raz na jego ojca, którzy szczerzyli się jak głupi do sera. 

-Moooniaaaa, to Bartek powinien dziękować Bogu, że ma taką kobietę!-wtrącił teść

-Tak, bo jaka normalna istota płci żeńskiej by wytrzymała z czymś takim 14 lat... Matko kochana! Pół życia mi zatrułeś!-zdzieliłam sobie z otwartej dłoni w czoło, nie mogąc uwierzyć, że toć naprawdę pół swojego życia z nim spędziłam!

-Najlepsze 14 lat mego żywota. Nie licząc siatkówki ma się rozumieć.-ooo jaki słodki się nagle zrobił ten mój cwaniaczek. Poruszał zabawnie brwiami, wpatrując się we mnie jak w obrazek. No usiadł na przeciw i oglądać go musiałam, jakby z boku zasiąść nie mógł...

-Bartuś się podlizuje!-zauważyła jego mama, wchodząc do salonu z pieczonym kurczakiem. Postawiła mięso na środku stołu i zajęła miejsce obok swego męża.-Smacznego!

-Podlizuje się, bo na coś liczy!-zafantazjował senior, trącając żonę łokciem. Ta pokręciła głową z rozbawieniem, kryjąc twarz w dłoni, z której przed momentem wypuściła widelec.

-Ja się nie muszę podlizywać, ostatnio nawet prosić nie muszę.-wypiął się dumnie, ukazując rząd białych zębów. No co jak co, ale nasze łóżkowe sprawy to nie jest temat do rozmów przy stole! Zmrużyłam powieki, czerwieniąc się z lekka co na pewno zauważył każdy, kto siedział obok.

-Kuźwa, Kurek, zamknij już dziób!-rozkazałam lekko zmieszana, ale i zarazem rozbawiona. Nałożyłam sobie kaszy jaglanej na talerz a do tego obok ułożyłam pierś kurczaka. Smakowało wspaniale, teściowa to miała rękę do gotowania! 
Po zjedzeniu posiłku, mężczyźni usiedli na kanapie, rozmawiając zażarcie na temat sportu. Obaj doskonale się na tym znali, przecież łączy ich ta sama dyscyplina. Tyle, że Adam jest już na sportowej emeryturze. 
My zaś chodziłyśmy po kuchni, sprzątając brudne naczynia. Wzięłam się za mycie talerzy, postanowiłam jakoś pomóc, mimo wszystko. Zamieniłyśmy kilka słów, jednak było to takie gadanie od niechcenia. Teściowa celowo ciągnęła mnie za język, dopytywała o różne rzeczy, ale w kółko słyszała to samo. W końcu jednak postawiła sprawę na ostrzu noża. Czekałam na to.

-Wiem, że masz do mnie żal.-rzekła stanowczo, zachodząc mi drogę ku wyjściu z kuchni

-Nic mama nie wie.- burknęłam, dając krok w bok, by ją ominąć, ale ta chwyciła mnie za dłoń

-Przepraszam. Wiem, że to na nic się zda, ale tylko tyle mogę teraz zrobić. Po prostu przeprosić.-zagryzła wargę, wymuszając na mnie to bym spojrzała jej głęboko w oczy

-Masz mamo rację, to na nic. Nie wiem czy kiedykolwiek...czy w ogóle mamie wybaczę. Nie wiem. Muszę to wszystko sobie ogarnąć. Muszę a właściwie to musimy z Bartkiem dociągnąć sprawę adopcji do końca a jak już to się uda, jak Kajtek będzie z nami to mam nadzieję, że wszystko się ułoży.-szeptałam, opierając się o ścianę kuchni-Spokojnie, nadal jesteśmy rodziną, w tej kwestii nic się nie zmienia, choć mówią, że "synowa to nie rodzina".-zaśmiałam się, wbijając wzrok w podłogę

-Monika, kocham ciebie jak córkę. Kiedyś martwiłam się tylko o karierę syna, bałam się, że to wszystko runie, ale wiem, że popełniłam ogromny błąd.-podeszła bliżej, tamując łzy, napływające do je oczu

-Jak widać, kariera nie runęła. Wszystko gra. Bartek jest światowej sławy atakującym, niczego nie popsułam, no ale okej. Koniec tematu!-wzruszyłam ramionami-Jutro mam dyżur w szpitalu, chyba musimy już iść.- mówiąc to wyszłam, poinformowałam męża o tym, że trzeba już jechać, bo przed nami kawałek drogi. Z niechęcią w głosie, ale i również w zachowaniu, Bartosz podniósł się leniwie z miejsca, zamieniając jeszcze parę słów z tatą, po czym chwycił kurtkę i buty, ubierając się w przedpokoju. Uczyniłam to samo. Teściowie przyglądali się nam bacznie a dokładniej to Adam próbował rozgryźć mnie i swą żonę, bo nasze miny były co najmniej dziwne i wskazywały na to, że coś się stało przed momentem. Żegnając się już mieliśmy wychodzić, ale zatrzymał nas mój telefon, który rozbrzmiał nagle gdzieś na dnie mej wielkiej torebki. Nim go znalazłam, nim odebrałam to ten ktoś się rozłączył a Kurek już musiał walnąć komentarz, że mam w torebce taki bałagan i połowa rzeczy, która się w niej znajduje jest mi niepotrzebna. Darował by sobie takowe uwagi!
Zmartwiłam się odrobinę, widząc na wyświetlaczu komórki imię i nazwisko opiekuna Kajetana a niżej jakiś nieznany mi numer, który to dobijał się wcześniej a ja najwyraźniej nie słyszałam, że ktoś dzwoni. 

-Dobry wieczór, Monika Wójcik-Kurek, ktoś do mnie dzwonił przed chwilką z tego numeru.-powiedziałam, gdy po kilku sygnałach oczekiwania jakaś kobieta podniosła słuchawkę 

-Dobry wieczór, kliniczny szpital wojewódzki w Rzeszowie. Chciałabym panią poinformować za zgodą opiekuna prawnego Kajetana, że chłopiec od kilku godzin przebywa na oddziale dziecięcym. Więcej dowie się pani po przybyciu.-Jezu, nogi się pode mną ugięły. Jak to szpital? Co jest grane? Co z moim synem?! Zrobiło mi się gorąco, słabo, wypuściłam smartphone'a z rąk, opierając się mimowolnie o ścianę. W jednej sekundzie zbladłam. Widzieliśmy się z nim dzisiejszego ranka i wszystko było dobrze! 

-Kochanie?-Bartek chwycił mnie za przedramię, próbując wyczytać coś z mojej twarzy. Jednocześnie podtrzymywał me ciało, które wyglądało jakby zaraz miało walnąć z impetem o podłogę.

-Kto to był?-spytał teść, łapiąc mnie z drugiej strony

-Kajtek jest w szpitalu. Coś się stało...-wydusiłam z siebie, by po chwili się rozpłakać. Nie wiedziałam czy to było coś poważnego. Płakałam z powodu niewiedzy, a niewiedza jest najgorsza.

-Co?!-i Kurkowi mina zrzedła-Jedziemy! Szybko jedziemy!-nawet nie wiem kiedy a siedzieliśmy już w samochodzie. To była chwila! Teście kazali nam zadzwonić, gdy będziemy już na miejscu...a na miejscu będziemy dopiero za jakieś 2 godziny...


^O^
Rozdział wesoły, ale tylko do połowy. Co dalej? Co się stało? 
Mogę Wam powiedzieć, że...od następnego rozdziału, który pojawi się najprawdopodobniej na koniec stycznia, będzie smutno. Dlaczego? 
Od samego początku mym zamysłem było może nie doprowadzanie Was do łez, ale może do chwili zmartwienia.
Nie bez powodu wybrałam sobie piosenkę Abby jako tekst przewodni mych bohaterów oraz po trosze tego opowiadania ^^
Pozdrawiam, siatkarka :* <3

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 15.

Weekend minął nam bardzo szybko. Za szybko! Dobrze, że przez całe ferie mam urlop, bo tak się rozleniwiłam, że ciężko by mi było wrócić od poniedziałku do pracy.
Oczywiście-kto ma wolne, ten ma wolne. Tu patrz-ja i Kajetan, bo Bartosz to od razu musiał wrócić do treningów, gdyż liga sama się nie wygra a jak wiadomo, Asseco Resovia Rzeszów na poważnie znowu przymierzała się do zdobycia tytułu Mistrza Polski.
W drodze powrotnej, nauczona już tym, że jak kierowałam w stronę Zakopanego to dostałam nieźle w kość od swych mężczyzn, tym razem to ja wepchnęłam Kurka za kierownicę samochodu. I oczywiście się odpłaciłam! Kocham być wredna. No może nie zawsze i nie w stosunku do wszystkich, ale co do Bartka to na pewno tak. 
O mało piana mu pyskiem nie poszła, kiedy to średnio co 20 minut zadawałam w kółko te same pytanie pt "Daleko jeszcze?". Masz waść coś chciał. Ja musiałam być miła, teraz ty bądź. 
Nie był miły ma się rozumieć. Warczał na mnie ledwo słyszalnie ku rozbawieniu Kajetana, który stwierdził, że jeszcze nie widział tak kochającej się pary. Może coś w tym jest? 
W domu rozpakowaliśmy swoje walizki, a dokładniej mówiąc to ja rozpakowałam walizki wszystkich, bo Kurek powiedział, że jest zmęczony moją gadaniną a Kajetan, jako że wdał się w swego ojca, jak już wiecie, pod każdym względem to sprzedał mi tekst, iż nic nie robienie jest wyczerpujące i musi iść się położyć, by odespać kilkugodzinną podróż.
A ja to niby zmęczona nie byłam?!
Taa...nawet jeśli...kogo to interesowało? Mojego mężusia na pewno nie.
Tak czy inaczej, wieczorem, jak już wszystko miałam ogarnięte i chciałam usiąść sobie spokojnie na kanapie i obejrzeć telewizję to rozeszło się pukanie do drzwi. Przewróciłam oczami, mając nadzieję, że to pomyłka i nikt mi tyłka zawracać nie będzie. Nawet wstać mi się nie chciało, dlatego krzyknęłam, co by któryś otworzył drzwi z łaski swojej i zrobił mi tym przyjemność za razem.

-Cześć!-powiedziała zdziwiona widokiem Bartka Ola Nowakowska-A cóż to się stało, że pan domu zaszczycił mnie powitaniem, hmm?-zaśmiała się radośnie, wchodząc z małym Filipem za rączkę do środka

-Pan domu ma do jutra wolne, tak samo jak Pipen z resztą.-odparł przyjaźnie, całując ją w policzek a chłopcu uścisnął rączkę

-Wiem, wiem. Piotrek chyba już człapie na górę, auta nie miał gdzie zaparkować.-zdjęła synowi kurtkę i buty a zaraz to samo zrobiła ze swoim odzieniem-A panienka przyjaciółki nie przywita?!-wyjrzała zza drzwi, szczerząc się 

-Witam cię przyjaciółko ma najdroższa!-rozpostarłam ramiona, wstając z miejsca-Cóż cię tu sprowadza droga niewiasto?-uniosłam brew do góry, całując Filipka-Urosłeś Ogryzku!

-Ciocia!-odpowiedział mi rezolutnie półtoraroczny dzidziuś  a zaraz pobiegł, dosyć nieporadnie, do pokoju Kajetana, który wychyliwszy się zza futryny, zawołał chłopca do siebie

-Tylko grzeczny bądź!-pouczyła go matka na odchodne-Cóż mnie tu sprowadza? Propozycja niecierpiąca zwłoki wielmożni państwo Kurkowie.-zarechotała, siadając w salonie. W tym samym czasie wpadł Piotrek, klnąc na to, że nie miał gdzie zaparkować, ale zaraz się uspokoił kiedy to skarciła go małżonka

(...)

Siedzieliśmy w dużym pokoju przy kawie i ciasteczkach. Cóż to za sprawa? Co chcieli nam powiedzieć Nowakowscy? Bardzo mnie to intrygowało.

-No to co jest?-spytał w końcu Kurek, trzymając w dłoni kubek z czarnym napojem

-W lipcu, po Lidze Światowej chcemy z Olą lecieć na Wyspy Kanaryjskie. My 25tego obchodzić będziemy 2 rocznicę ślubu a wy 1ego pierwszą. Co wy na to by urządzić sobie takie wspólne, dwutygodniowe wczasy? Oczywiście z dziećmi.-zaproponował Nowakowski, uśmiechając się zachęcająco. No nie powiem, kuszące to było, jednakowoż my wciąż nie znaliśmy terminu rozprawy sądowej w sprawie adopcji Kajtka, więc planowanie wczasów raczej nie byłoby mądrym posunięciem. Tym bardziej, że opiekun Kajetana za żadne skarby nie puścił by go z nami za granicę kraju bez przyznania nam całkowitej opieki sądownie.

-Zobaczymy jak do tego czasu będą się miały sprawy z Młodym.-chwycił mnie za dłoń, oczekując jakiejkolwiek reakcji z mojej strony w tym temacie. Co ja mogłam powiedzieć? Jedynie przytaknąć, choć wiadomo, że wczasy w ciepłym kraju by się przydały, tak dawno nie byliśmy na wczasach poza Polską. 

-No właśnie. A jak z tym? Kajtek wie już?-szepnęła Aleksandra, chcąc dowiedzieć się czegoś a nie bazować tylko na swoich domysłach. Ostatnimi czasy nie miałyśmy jak pogadać, więc paru rzeczy nie wiedziała.

-Pewnie, że wie. Monia jemu wszystko wyjaśniła, prawda skarbie?-prychnął siatkarz, mając na myśli oczywiście moje paskudne kłamstwo. A już sądziłam, że odpuścił. Przez mą głowę przeszło niecenzuralne słowo, które mogło by określić niewyparzoną gębę mego lubego. Nowakowscy zauważyli, że coś jest nie tak, więc oboje jakby zgodnie, podnieśli lewą brew do góry, robiąc przy tym tą samą minę. Cała uwaga towarzystwa skierowała się na mnie a Bartek zadowolony, skrzyżował ręce na klacie, uśmiechając się szelmowsko. Ja wiedziałam co chciał powiedzieć, było widać, że na język cisnęło mu się coś w stylu "Narozrabiałaś to się tłumacz". 

-Oj, bo Kajtek przypadkiem znalazł zdjęcia jak był noworodkiem, spytał czy to nasze dziecko a ja spanikowałam i powiedziałam, że tak, ale dodając do tego, że dziecko zmarło parę dni po urodzeniu.-spuściłam wzrok tak jakbym naprawdę narozrabiała i poczuwała się do winy. Szczerze? Było tak. Narozrabiałam i poczuwałam się do winy. Koniec kropka. 

-A co będzie potem?-po chwili niezręcznej dla mnie ciszy, zapytał środkowy

-Boję się pomyśleć.-jęknęłam żałośnie, opadając głową na kolana męża, który bądź co bądź zdawał się być zadowolony z tego, że się tłumaczę każdemu z tego co się stało. Może tylko tak to wyglądało, nie wiem. 

-Ale że co z czym będzie potem?-zamarliśmy. Wszystkim nam na moment serce przestało bić a ja nawet zamknęłam oczy, próbując sobie wmówić, że to tylko beznadziejny sen. Zaraz się obudzę i będzie po sprawie.-Jest coś o czym powinienem wiedzieć?-spytał wyraźnie zaciekawiony, stając na środku pokoju. Obdarzył całą naszą czwórkę pytającym wzrokiem.-O mnie gadaliście, nie?

Jezu, miałam ochotę pierdzielnąć Kurka w ten łysiejący łeb. Też nie umie trzymać języka za zębami! A to niby baby mają długie jęzory...Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Podniosłam się do pozycji siedzącej, otwierając usta, zupełnie tak jakbym chciała coś powiedzieć, no bo przecież chciałam! Chciałam, ale nie mogłam. W jednej chwili zabrakło mi słów, Bartek stał się nieobecny, Olka poleciała do Filipa, który to przewrócił się w przedpokoju i zaczął głośno płakać a jedynym trzeźwo myślącym dorosłym człowiekiem stał się Piotrek, który po chwili zastanowienia znalazł drogę do wyjścia z niezręcznej sytuacji.

-Spytałem co będzie jak już oficjalnie staniesz się członkiem rodziny Kurków. Czy przeprowadzicie się do większego mieszkania, bo to jest chyba trochę za małe dla trzech osób, czy zostaniecie w Rzeszowie i czy wtedy polecicie z nami na Kanary.-wzruszył ramionami, kiwając przy tym głową-Wiesz, bardzo ciebie polubiłem Młody, nie chciałbym żebyście się stąd przeprowadzali, no bo z kim wtedy będę ćwiczył zagrywkę i bloki, hmm?!

-Przecież Monika i Bartek dom będą budować od marca!-poinformował swego "wujka", marszcząc czoło. Oczywiście Piotrek znał nasze plany, po prostu udawał i chyba naprowadził chłopca na inny trop. 

-No i kamień z serca! Już myślałem, że zabierzecie manatki i zostawicie Nowakowskich samych.-odetchnął głęboko, uśmiechając się w naszą stronę. Kajetan dopowiedział coś jeszcze i zniknął zaraz w łazience a ja niewiele myśląc, poderwałam się z kanapy by zaraz usiąść przy środkowym i tak po prostu go pocałować w policzek.

-Dzięki Piotrek, jesteś kochany.-na mej twarzy dało się zauważyć ogromną ulgę. Pit nas uratował, jak prawdziwy przyjaciel. W końcu nim jest.

-Nie ma sprawy, musimy być ostrożniejsi, jednak Kajtek jest duży, mądry, wszystko rozumie. Jak sam sobie kiedyś poskłada wszystko w jedną całość a nie dowie się tego od was to będzie źle.-miał rację, jednak nie wiem czy w choć małym stopniu domyślał się, jak bardzo to wszystko jest trudne. Trudne, bo bałam się znowu stracić swoje dziecko a teraz wszystko było dobrze. Nie wiedział, że jesteśmy jego rodzicami, traktował nas jak przyjaciół i w tej relacji układało się niesamowicie. Prawda mogła wszystko zniszczyć, podobnie jak kłamstwo. Byliśmy w sytuacji bez wyjścia.

(...)

Ferie dobiegły końca. W niedzielę wieczorem odwieźliśmy syna do domu dziecka, ponieważ nazajutrz rozpoczynał zajęcia  w szkole. Ciężko było nam się rozstać, przecież mieszkał z nami całe 2 tygodnie. To bardzo długo.
Na pożegnanie powiedział nam, żebyśmy się nie smucili, bo widzimy się w weekend. Co prawda wtedy to miało być spotkanie już nie u nas a w placówce, w której mieszkał. Pod okiem psychologa i innych specjalistów, którzy mieli ponownie ocenić nasze relacje.
Wszystkie te opinie były nam bardzo potrzebne przed sądem. Ocena warunków mieszkaniowych została wydana jako celująca, finansowa również. Teraz już chodziło tylko o prawidłowość kontaktów. A w tej sprawie potrzeba było wielu, wielu spotkań.
Po otwarciu drzwi naszego mieszkania, poczułam ogromną pustkę. Znowu było cicho, nikt nie witał nas w języku włoskim, którego to Kajtek uparcie uczył się każdego dnia z pomocą moją lub Bartka. Nikt nie kozłował piłki do koszykówki, nikt nie prosił o naleśniki z czekoladą i owocami. Brakowało mi tego ciągłego "Monia, a gdzie jest...?". To nic, że Bartek mówi do mnie dokładnie tak samo. Mi brakowało kajtkowego głosu. Głosu mojego synka. Najcudowniejszego chłopaka pod słońcem. 

-Załatwiłem już dom weselny.-szepnął mi do ucha, kiedy to siedzieliśmy w wannie, zażywając odprężającej kąpieli przy świecach, rozstawionych po całej łazience-16. września 2017, może być?-dopytał, obmywając dłońmi me plecy

-Co zrobiłeś?!-podniosłam głos, odwracając głowę w jego stronę. Szok, po prostu szok.

-Załatwiłem dom weselny. No przecież najwyższa pora! Chyba, że nie chcesz, to odwołam.-wzruszył ramionami, nabierając pachnącą pianę, którą to zaraz zdmuchnął mi w twarz. Zaśmiał się radośnie, rozkładając wygodnie w wodzie

-Jasne, że chcę! Tylko myślałam, że tobie nie zależy i w sumie straciłam zapał do tego...-oparłam się plecami o jego klatkę piersiową a palcami przesuwałam po kolanie siatkarza, które to wystawało ponad wodę

-Jak mogłoby mi nie zależeć?-spytał, nie oczekując odpowiedzi.Złożył na czubku mej głowy pocałunek a zaraz parsknął śmiechem, czując jak moja dłoń zbliża się ku jego męskości. W końcu dorośli jesteśmy, Boże, ja tam nie widzę niczego złego w uprawianiu seksu w wannie.-A już myślałem, że to ja jestem uzależniony, jednak jak widzę, moja żona to istna nimfomanka!

-Nic nie poradzę, od jakiegoś czasu mam tak niepohamowaną ochotę na seks, jak kobieta w ciąży na ogórki kiszone!-spojrzałam mu w oczy i dołączyłam do niego, śmiejąc się głośno-Nie czepiaj się!-zastrzegłam, szczerząc się jak głupia

-Zajebiście to porównałaś.-rechotał, nie mogąc złapać powietrza-Poddaję się, bierz co chcesz!-uniósł ręce ku górze, zamykając oczy. Wyglądało to bardzo zabawnie, przez co w przerwie pomiędzy pieszczotami, chichotałam odrywając się od jego ciała. Toć rozwalił się w wodzie, ręce założył za głowę, oczy zamknął, uśmiechając się cwaniacko a jakby mu tak kapelusz na łepetynę założyć, drinka z palemką w dłoń wsadzić to by wyglądał już całkiem jak na plaży, łapiąc promienie słoneczne. Bądź co bądź, potrzeby wzięły górę i już nawet jego głupota przestała mieć znaczenie. Ciesząc się sobą, zapomnieliśmy o całym Bożym świecie. Choć na chwilę wszystko odeszło na bok, zostało schowane do szuflady a my znowu byliśmy szczęśliwi. 


^O^
Jeżeli jest tu jakiś błąd ortograficzny, stylistyczny itp to przepraszam, ale trochę mi się spieszyło. W przyszłym tygodniu będzie ciężko o rozdział, więc cieszcie się póki co tym u góry a ja spytam-kto zaczyna ferie?! :) 
siatkarka.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 14.

Tak jak to było zaplanowane-pojechaliśmy w piękne, polskie góry na 2 dni.
Góry same w sobie nie są złe, wręcz przeciwnie! Są wspaniałe, ale tylko wtedy gdy nikt mi nie każe na nartach jeździć. Wiecie o co chodzi, ponieważ wam wspominałam wcześniej.
Chłopcy, jak się domyślacie, byli bardzo, ale to bardzo podekscytowani wyjazdem jak i samym pobytem w Zakopanem, więc podczas kilkugodzinnej podróży bez przerwy, zupełnie jakby na złość, bawili się w Osła, pytając "Daleko jeszcze?". 
Nie żeby specjalnie Bartosz posadził mnie za kółko, więc dzielnie musiałam znosić ich pytania i starać się grzecznie odpowiadać.
Straszne marudy, jak baby w ciąży.
Po zameldowaniu się w hotelu, szybko pobiegli z torbami na górę, położyli je w kącie i już zatarli ręce, chwytając pod pachy sprzęt narciarski.

-Juuuż?! A nie możemy najpierw odpocząć po podróży?-mruknęłam, opadając na wielkie łóżko

-Odpoczywać będziemy w nocy! Dalej Monia, wstawaj!-odparł Kajetan, stojąc już przy drzwiach

-Właśnie!-przytaknął mąż, ale po chwili jednak skumał o co mi chodzi i uśmiechnął się pocieszająco-Nie martw się, wymasuję ci tyłek później.

-Bardzo śmieszne?-sarknęłam, zbierając się z wyra. Przewróciwszy oczami, otrzepałam bluzkę z niewidzialnego kurzu, ubrałam kurtkę narciarską oraz buty i wyszłam przed nimi, noo...co najmniej jakby mi się tam bardzo paliło!

-Nie lubi nart?-chłopiec zerknął na ojca, robiąc pytającą minę na co Bartosz bez ogródek walnął:

-Lubi, lubi. To narty nie lubią jej.-roześmiał się radośnie a Kajetan mu wtórował. Widzicie, śmichy chichy sobie ze mnie urządzili. Zero zrozumienia dla biednej kobiety!

(...)

Na stoku było pełno turystów. Jedni radzili sobie bardziej inni mniej, zaś wychodziło na to, że nie byłam w tym najgorsza. Bądź co bądź przewróciłam się tylko 10 razy co przy uczących się dzieciach było niczym. Oni to się ciągle przewracali! I tym się pocieszałam, bo w końcu czymś musiałam.
Kajtek brał lekcje pod okiem instruktora, który stwierdził, że chłopak ma smykałkę do tego w genach, więc jak się domyślacie:na pewno nie po matce swojej rodzonej. 
Bartek za to urósł jeszcze z pół metra po tym jak pewna kobieta po 30stce, przyglądając się jego poczynaniom, przystanęła na moment i pochwaliła go głośno, wdzięcząc się przy tym jak łania w okresie godów. 
Popatrz, popatrz. To z mojego Bartka taki bajerant!
Tak, tak! Bajerował ją na milion możliwych sposobów a ona o mało nie odleciała stamtąd na skrzydłach Amorka, bo przecież to Bartek Kurek! Ciacho z kadry, ciacho z klubu, ciacho z reklamy, ale przede wszystkim ciacho, które od dawna jest zajęte i chyba na moment o tym zapomniało.
Spojrzałam jeszcze na syna, który dalej uparcie ćwiczył zjazd i przeprosiłam na moment jego nauczyciela, udając się parę metrów dalej w stronę ubawionego siatkarza. Jak mnie szlag trafiał to chyba się domyślacie, bo to przecież mój facet! Mój i tylko mój!

-Kochanie!-pojawiłam się tak nagle, że o mało ze strachu nie podskoczył a jego rozmówczyni, jak do tej pory była rozgadana tak teraz zaczęła się jąkać-Nie pamiętasz już co mi obiecałeś?-mruknęłam, uwieszając się na jego szyi by zaraz zatopić swe usta w jego. Robiłam to specjalnie, chciałam pokazać tej wypindrowanej laluni, kto tu rządzi. 
Kurek był tak zdziwiony, że nawet zapomniał jak się całować, co z boku mogło wyglądać przekomicznie i na pewno tak wyglądało.

-A obiecałem ci coś?-wydusił w końcu, odchrząkując głośno

-No pewnie, że tak...-przygryzłam seksownie wargę, przesuwając opuszką palca po jego policzku, ustach i brodzie by zaraz zniżyć się ku szyi-A! Ooo...A może najpierw przedstawisz mi swoją znajomą, co Kurczaczku?-przeniosłam w końcu swą uwagę na wpatrującą się w nas blondynkę

-Eeeee....nooo....to jest....ma na imię...-zgaduj zgadula! Nie wiedział jak ma na imię, więc krzywiąc się, drapał po szyi, że niby coś go swędziało

-Ja tylko pytałam, gdzie pan tak dobrze nauczył się jeździć. To wszystko.-wytłumaczyła się kobieta, robiąc parę kroków w tył

-Tak, dokładnie.-potwierdził, kiwając głową

-To może porozmawiamy sobie we trójkę przy kawie? A właściwie we czwórkę, bo jest tu jeszcze nasz syn.-uśmiechnęłam się niby przyjaźnie a tak naprawdę to mroziłam ją spojrzeniem

-Właściwie to muszę lecieć! Mąż na mnie czeka! Do widzenia!-i zmyła się tak szybko jak pojawiła w zasięgu Bartosza. Uśmiechnęłam się triumfalnie, gratulując sobie w myślach. Dobra jestem! Bardzo dobra! Co moje to moje, nie ruszać. I tak się zastanawiam czy by  mu w końcu takiej tabliczki nie zawiesić "Prywatne, nie dotykać." Genialny zamysł. Brawo ja.

Kuraś stał jak słup soli, próbując coś powiedzieć, więc wydobywał z siebie jakieś nieznane mi póki co dźwięki, wskazywał palcem raz na mnie, raz na miejsce, w którym stała owa babka i po chwili parsknął śmiechem, przysiadając na śniegu.

-Ty jesteś lepsza od spreju na komary. Patrz jak ją przepędziłaś! Nie wierzę!-rechotał, chowając twarz w dłoniach

-Mam cię na oku! MĘŻU!-podkreśliłam dostatecznie głośno i wyraźnie ostatnie słowo, co by każda tu obecna usłyszała

-Ej! Wszystko wszystkim, ale "Kurczaczku"?!-spoważniał, wyszczerzając oczy

-Następnym razem powiem "Ptaszynko" jeśli chcesz.-odparłam, zastanawiając się nad tą kwestią

-To mi uwłacza, jeszcze ktoś sobie pomyśli, że mam małego!-wstał, otrzepując się z białego puchu

-Kretyn.-chlasnęłam go w czoło, nabierając na dłoń śnieg, z którego ulepiłam kulkę i rzuciłam nią w męża-Najważniejsze, że ja wiem jaki jest i nie narzekam! A poza mną nikt nie musi wiedzieć. Nawet szczupła blondynka z nogami a'la Miranda Kerr.-burknęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej

-Z-A-Z-D-R-O-Ś-N-I-C-A! Hej no...złośnico moja, przecież wiesz, że ja tam się na żadną inną samicę nie rzucę, tylko i wyłącznie na taką jedną co tu stoi obok i się buczy na mnie.-starał się mnie udobruchać, dłońmi kołysząc me biodra na prawo i lewo. Spuściłam wzrok, usta składając w ciupek. No zła byłam, niech będzie.

-Uważaj sobie, zazdrosna Monika to zła Monika. Pamiętaj!-zastrzegłam po chwili, spoglądając w bok na Kajtka, który zbliżał się do nas.

-Pamiętam.-ucałował mnie w czoło po czym oboje przenieśliśmy swą uwagę na nastolatka, który powiadomił nas, iż jest głodny, więc zabraliśmy siebie i swoje manele ze stoku i poszliśmy do jakiejś restauracji.

Tak też minął nam pierwszy dzień krótkiego urlopu w Zakopanem. Nie powiem, bo miło było, tylko niech ten mój mężulek hamuje nieraz tego "samca alfa", który się w nim czasem budzi. Powiedziałam czasem? Nie, często! Tylko czasem wam o tym mówię.
Tym bardziej, że niedługo mamy  brać ślub kościelny, do którego jak wiecie się wcale nie przykłada i muszę go ganiać i namawiać wiecznie. Jeszcze tak będzie, że z tego ślubu nic nie będzie, że zrezygnuję, bo sama nie zamierzam ciągle działać! A skoro on się nie przykłada to znaczy, że mu nie zależy...

^O^
Cześć! Jakież emocje wczoraj zafundowali nam chłopcy! Horror pt "Polska vs Niemcy", który o mało nie doprowadził mnie do stanu przedzawałowego, dzisiaj wspominam bardzo dobrze a wczoraj płakałam. Płakałam z radości, niedowierzania i dumy. 
Teraz czekamy na serial "Droga do Rio prowadzi przez Tokio", w którym nasi na pewno pokażą klasę i zmiotą rywali z parkietu! :*

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 13.

Z każdym kolejnym dniem ten człowiek dobijał mnie coraz bardziej. Ale pozytywnie! Nie żebym znowu narzekała! To wszystko było mega pokręcone, w zasadzie jak sam Bartosz Kurek, więc co ja się dziwię, znam tego gościa tyle lat, że powinnam przywyknąć, a jednak to było niemożliwe.
Pierwszy tydzień ferii zimowych dobiegał końca, a jako że zbliżał się weekend, który o dziwo nie wiązał się z żadnym meczem ani treningiem to mój wspaniałomyślny mąż postanowił zabrać nas na narty. A dobrze wiedział, że tego nie lubię! Nie lubię, bo nie umiem jeździć. Tyle razy co byliśmy w górach to powinnam szusować jak profesjonalista, lecz mój tyłek zawsze był nieźle poobijany a raz czy dwa to nawet kostkę skręciłam. Teraz jestem w stanie to przecierpieć, chociażby dla Kajtka, który to doczekać się nie mógł.
Zanim jednak przyjemności to na drodze stał nam jeszcze jeden mecz Asseco z Cerradem. Bartek od samego rana przygotowywał się na hali, chcąc zabłysnąć jak najlepiej w oczach kibiców, kolegów z drużyny, ale przede wszystkim w oczach swego syna, który będzie miał po raz pierwszy okazję ujrzeć swojego ojca w akcji na meczu.
Kajetan odkąd wstał to latał po całym mieszkaniu, zupełnie jakby czegoś szukał, ale jego odpowiedź temu zaprzeczała. Wzruszyłam ramionami nieco zdziwiona, jednak tematu dalej nie drążyłam, bo po co?
Pościerałam kurze, zrobiłam pranie, upiekłam karpatkę, z której nim się obejrzałam to prawie nic nie zostało. Ależ z niego łasuch na słodycze! Z resztą...po kimś to ma! Przed Bartkiem nawet nie ma co chować łakoci, bo i tak znajdzie, robiąc przy tym niesamowity bajzel. Jak zacznie wyciągać rzeczy z kuchennych szafek, przewracać a ile razy mu coś spadnie i się potłucze! Machnęłam ręką już na to i stawiam słodkości na widoku, a niech chłopak ma i się cieszy. W końcu i sportowcowi coś się od życia należy, nie?
Przechodząc obok pokoju Kajetana, usłyszałam nagle hałas. Coś zleciało, coś się rozpadło. Nie wiedziałam co to, więc weszłam do środka, widząc chłopca, siedzącego na podłodze, i trzymającego w dłoniach zdjęcia. 
Zmrużyłam oczy, podchodząc bliżej. Ja wiedziałam co on tam ma, wiedziałam i przez to szybko układałam sobie to co mu powiem na pytanie, które nieuchronnie się zbliżało.

-Wy macie dziecko?-zapytał niepewnie, przyglądając się zdjęciu, na którym to ja, może parę godzin po porodzie, leżę na łóżku szpitalnym i trzymam w ramionach noworodka a obok mnie siedzi Bartek, tkwiąc wzrok na maluszku


Przełknęłam głośno ślinę, biorąc się za pakowanie reszty klamotów, które wypadły z szafy.


-To znaczy, ja przepraszam! Nie grzebałem, po prostu chciałem wyjąć swoją bluzę z góry i pociągnąłem niechcący to pudło.-zupełnie niepotrzebnie zaczął mi się tłumaczyć. To nie jego wina, przecież mogłam się domyśleć, że to może wpaść w jego ręce, mogłam to schować głębiej, mogłam wynieść a jednak tego nie zrobiłam. Karciłam siebie za to w myślach.


-Nie przepraszaj, spokojnie.-uśmiechnęłam się delikatnie, głaszcząc go po głowie


-To wasze dziecko?-zapytał raz jeszcze po chwili


-Ta...tak.-zająknęłam się przez chwilę, spuszczając wzrok w dół


-Co się z nim stało? To chłopiec, prawda?-dalej drążył a ja nie mogłam go zbyć i nie mogłam powiedzieć też, że to on jest na tym zdjęciu. Zabijcie mnie, ale nie mogłam. Nie teraz i nie bez Bartka.


-Tak, chłopiec...-szepnęłam-Nie żyje. Zmarł kilka dni po urodzeniu.-skłamałam. Znowu skłamałam! Boże, jak ja mogłam to zrobić? Egoistka ze mnie, bałam się o swój tyłek. Tak! Zdecydowanie o to chodziło!


-Jej...przepraszam Monia, nie chciałem. Przepraszam.-rzekł wyraźnie zmartwiony. Poderwał się nagle, oplatając ręce na mej szyi. Przytulił mnie a mi zachciało się płakać.-Już nigdy więcej o to nie spytam, jeszcze raz przepraszam.-spojrzał mi w oczy, zostawiając całusa na policzku


-Już jest okej, nie ma sprawy. To było bardzo dawno temu, pogodziliśmy się z tym.-posłałam mu nikły uśmiech by zaraz wstać i go popędzić-Zbieraj się, zaraz jedziemy na mecz.


Na me słowa zareagował z dużym opóźnieniem. Jak wyszłam z pokoju to on jeszcze chwilę przeglądał owe zdjęcia, przyglądając się im bacznie. Co sobie pomyślał? Nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć.  Potwornie się zmartwiłam zaistniałą sytuacją i potem nawet mecz Resoviaków nie sprawiał mi przyjemności a przecież Mistrz Polski grał naprawdę dobrze.
Cała hala szalała, prócz mnie. Co jakiś czas tylko biłam brawo, ale wtedy jak akcja była naprawdę dobra i reakcja kibiców oraz spikera mnie do tego zmusiła. Pewnie wyróżniałam się z tłumu. Kajtek był bardzo podekscytowany atmosferą ów meczu. Nie mógł się doczekać kiedy rozpocznie się sezon reprezentacyjny. Bardzo chciał zobaczyć Bartosza w barwach narodowych. Bartosza i Piotrka, których przecież bardzo lubił i szanował. 
Po wygranym 3:0 meczu, zeszliśmy z trybun, kierując się w stronę wyjścia. Nie było nawet sensu czekać na Kurka, bo to mogło potrwać jeszcze bardzo dużo czasu. 

-Hej! A dokąd to? Pogratulować mi, ale to już!-roześmiał się atakujący, przebijając się przez tłumy, próbujących się wydostać na zewnątrz kibiców

-Bartek! Byłeś super! W ogóle wszystko było super!-mówił nakręcony nastolatek, łapiąc się za głowę. Uśmiechnęłam się pod nosem, tkwiąc na nim wzrok, który pokazywał jakbym w tej chwili była gdzieś zupełnie indziej

-Następnym razem pójdziemy na mecz koszykarzy, chyba za tydzień grają.-odparł mój mąż, przybijając sobie piątkę z chłopcem. Ten zaś z wielkim uśmiechem na ustach pokiwał głową na znak, że się zgadza

-Monika! Co z tobą? Jesteś tutaj w ogóle?-przeniósł nagle na mnie swoją uwagę, machając mi przed oczyma

-Co?!-zeszłam na ziemię, mrużąc powieki-Co jest?

-Mówię, że za tydzień pojedziemy do Gdyni na mecz Asseco Gdyni.-skrzyżował ręce na klatce piersiowej, próbując wybadać coś z wyrazu mojej twarzy

-To dobrze.-mruknęłam ledwo słyszalnie

-Co z tobą?-ponowił pytanie sprzed chwili, chwytając mnie za przedramię, tym samym spowodował, że mimowolnie popatrzyłam mu w oczy

-Pogadamy w domu.-wysilając się na uśmiech, przywołałam syna i bez słowa oddaliliśmy się z Podpromia, zostawiając tam zdezorientowanego Bartosza Kurka. Będzie na mnie zły! No, ale...poważne rozmowy powinno przeprowadzać się w domu a nie w miejscu publicznym. Tym bardziej, że było tam tak gwarno, że nawet swoich myśli nie potrafiłam dobrze usłyszeć.

(...)

Wrócił dosyć późno, wywiady a potem analiza meczu i zawodników zajmują jednak dużo czasu. Podczas gdy Kajetan już prawdopodobnie smacznie spał, ja siedziałam w kuchni i czekałam na siatkarza, który jak tylko wszedł to na wejściu spytał co mu chcę powiedzieć. No to powiedziałam. Choć z nim musiałam być szczera. 

-Ja pierdolę! Mówiłem byś wyniosła ten pieprzony  karton!-warknął wściekły , trzaskając z otwartej dłoni w blat stołu kuchennego. Podskoczyłam przestraszona, przymykając oczy.

-Ciszej...proszę.-przytknęłam palec wskazujący do ust-Mówiłeś, mówiłeś! I co?! Jak zwykle ciebie nie posłuchałam! Moja wina! Przyznaję się!-mówiłam głośno, choć próbowałam się opanować, choć sama przed chwilą uciszałam męża. Miałam tylko nadzieję, że Kajtek tego nie usłyszy.

-Nakłamałaś znowu, nawciskałaś mu kitu a potem jak będzie trzeba wyjawić prawdę to co powiesz?! "Sorry synuś, ale chłopiec ze zdjęcia wcale nie umarł! Tym chłopcem jesteś ty!"-chadzał nerwowo po kuchni, wymachując rękoma. Nie lubiłam kiedy był zły, kiedy krzyczał. 

-Stchórzyłam, bałam się, Bartek no! Postaraj się mnie zrozumieć! Błagam cię.-o mało co znowu się nie poryczałam. Oczy szkliły się łzami, gardło zaciskało jakby ktoś oplótł na nim sznur a ja sama drżałam z nerwów.

-Nie! Do cholery, nie! I skończ już, idę spać na kanapę. Nie chce mi się z tobą gadać.-machnął ręką zupełnie jakby miał mnie głęboko w poszanowaniu. Odprowadziłam go tylko wzrokiem do naszej sypialni, z której zabrał swą poduszkę i jakiś koc a potem usilnie układał się na niespełna dwumetrowym meblu. Czułam się podle. Boże...co ze mnie za człowiek.

-Bartek, nie wyśpisz się. Będzie cię wszystko bolało. Chodź do sypialni.-jęknęłam, siadając na skrawku kanapy. Miałam nadzieję, że na mnie  spojrzy i coś powie. Uchylił jedną powiekę, nakrywając się kocem po sam nos.-No to ja tutaj będę spała a ty idź na nasze łóżko.-zaproponowałam po kilku minutach grobowej ciszy. Rozumiałam go. Był na mnie wściekły i dał mi popalić. Słusznie, jak najbardziej.
Znowu nie odpowiadał, więc niewiele myśląc, wstałam i wyszłam po to by za jakąś minutę wrócić z kołdrą i poduszką w rękach. Uklękłam na podłodze, ułożyłam sobie poduszkę i położyłam się, nakrywając kołdrą po same uszy. Nie musiałam długo czekać na jego reakcję. Teraz była ona natychmiastowa.

-A ty co wyprawiasz?-uniósł głowę , z poważnym grymasem na buzi

-To co ty. Idę spać.-odparłam beznamiętnie

-Na podłodze?! Nie wyśpisz się.

-Ja na podłodze, ty na niewygodnej kanapie. Jakby nie patrzeć spanie na podłodze w moim przypadku to nic w porównaniu do ciebie i kanapy. Ja mogę chodzić obolała przez tydzień, ale ty nie. Nie, bo wtedy nie będziesz w stanie grać, trenować a ja nie wybaczę sobie wtedy tak samo jak tego, że nakłamałam naszemu dziecku. Dlaczego? Bo was obu kocham i chcę dla was jak najlepiej,  mimo, że nie zawsze mi to wychodzi. Teraz nawaliłam, wiem o tym Bartek. Dobranoc.-mówiłam, leżąc do niego plecami. Nie liczyłam na cud, w sumie to na nic nie liczyłam. Po prostu chciałam mu to powiedzieć. Zamknęłam powieki, próbując jakoś zasnąć, ale nie było mi to dane, czując jak przytula się do mnie ponad sto kilo mięśni. 

-Śpisz ze mną tutaj?-zagadnęłam, przytykając swoją twarz do jego

-Jak mamy łazić połamani przez dwa tygodnie to razem, nie? Będziemy się wzajemnie rehabilitować.-szepnął, smyrając nosem me gołe ramię 

-Szybko cię złamałam. A sądziłam, że nie będziesz chciał ze mną gadać co najmniej kilka dni.-zauważyłam, zagryzając wargę

-Dziwisz mi się? Ożeniłem się z psychiatrą! Nikt nie zna mojej główki tak dobrze jak ty. Nawet kadrowy psycholog.-roześmiał się, kładąc na wznak. Rozłożył się niczym jaszczurka na słońcu a ja podciągnęłam się, by móc usiąść.

-Wiesz co...wszystko wszystkim, ale chodźmy do sypialni. Już mnie w krzyżu łupie.-zaproponowałam poważnie, ale i tak po chwili uśmiechnęłam się promiennie, widząc jak szatyn podnosi się i przymierza do tego, aby wziąć mnie na ręce. 

-O mój Boże...-stękał jak stary dziadek, idąc powolnym, chwiejnym krokiem kiedy to chwycił mnie w ramiona i niósł tak dobre kilkanaście metrów. Nie więcej! Ale dramatyzm musiał być.

-Ty uważaj, bo ci zaraz dysk wyskoczy.-zarechotałam, targając go po włosach

-Nie wiedziałem na co się porywam.-rzekł inteligentnie, rzucając mnie na łóżko-Teraz możemy iść spać! Dobranoc, Fiona!-zasalutował, kładąc się obok. Fiona? No masz, co za cham. Oberwał za to jaśkiem oczywiście, kara musiała być.

-Dobranoc, Shreku...-prychnęłam, obracając się na drugi bok

-Menda.-myślał, że nie usłyszę! Niespodzianka, usłyszałam!

-Co tam mruczysz?-szturchnęłam go łokciem w ramię by zaraz uszczypnąć go w ucho

-Kooooochaaaam cięęęę!-parsknął śmiechem, odsuwając się na skraj łoża

-Za mendę i Fionę i tak zarobisz, czekaj no...-kiwnęłam głową i zaraz już spałam. Oboje spaliśmy. 


^O^
13! Pechowa?! Same oceńcie! ^^ :*
Zastanawiam się ile ciągnąć te opowiadanie, w sumie to rozmawiałam na ten temat z Dit Te i podsunęła mi pewną rzecz, ale chciałabym znać jeszcze waszą opinię.
Ile chcecie i czy w ogóle chcecie to czytać?! :)
Czekam na was i na waszą pomoc ^^ :*
Pozdrawiam, siatkarka.

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 12.

Nowy Rok zaczął się dla nas bardzo dobrze. Przede wszystkim zostaliśmy zakwalifikowani jako rodzice adopcyjni dla Kajetana. Normalnie nie odbyło by się to tak szybko, ale kierownik ośrodka wraz z komisją stwierdzili jednogłośnie, że przyspieszenie całej procedury będzie najlepsze dla chłopca jak i dla nas, ale przecież tutaj przede wszystkim chodzi o niego.
Drugą sprawą jest to, że w Rzeszowie w związku z powyższym zagościmy na dużo dłużej niż początkowo było to ustalone, dlatego też równo z rozpoczęciem wiosny rozpoczynamy budowę naszego domu. Architekt wykonał już plan, ma to być dom marzeń, dom naszej trójki. Nowy początek nowej rodziny. Budowa jeszcze nie ruszyła, ale ja już nie mogłam doczekać się efektu końcowego. Wyobrażałam sobie co i jak będzie urządzone, miałam już wizje na wszystko. Przede wszystkim na ogród, który wiosną i latem miał być naszą oazą spokoju. Obiecaliśmy sobie, że weźmiemy również ślub kościelny, który będzie wisienką na torcie. Czy to nie dobry pomysł? Ja uważam, że najlepszy z najlepszych. Kajetan wprowadził się do nas na 2 tygodnie ferii. W tym czasie spędzał bardzo dużo czasu z Bartoszem a to na hali, gdzie chciał przyjrzeć się od kuchni treningom siatkarzy, a to na boisku do koszykówki, gdzie pomimo panującego mrozu, ćwiczyli rzuty do kosza. Bądź co bądź, oboje bardzo lubili ligę NBA. Zbieg okoliczności? Nie sądzę.
Ja w tym samym czasie, poza innymi obowiązkami, zaczynałam pomału planować nasze wesele z pomocą Oli Nowakowskiej i Iwony Ignaczak. One miały to już dawno za sobą, więc ich doświadczenie bardzo mi było potrzebne. Co na to wszystko Bartosz? Stwierdził, że kobiety znają się na tym najlepiej, więc on włączy się do tego później. Cwaniak jeden.
Wraz z dziewczynami spotkałyśmy się w kawiarni, popijając małą czarną, i zajadając się pysznym ciastem. Iwona wcisnęła dzieci dziadkom, Ola zostawiła Filipa z Pitem a u mnie to już standardowo, chłopaki zajęli się sami sobą, tu patrz:odpalili konsolę PlayStation. 
Bardzo, ale to bardzo byłam zadowolona z tego, że oboje tak dobrze się dogadywali. Póki co nic nie mogło zepsuć nam szczęścia.  Nie teraz. Nie teraz, gdy wszystko tak dobrze się układało. Jak nigdy dotąd!

-DJ będzie najlepszy do poprowadzenia wesela, orkiestry są już przestarzałe.-powiedziała Nowakowska, zajadając się szarlotką

-No, na waszym weselu bawiłam się niesamowicie dobrze.-uśmiechnęłam się na samą myśl, by zaraz przypomnieć sobie jak w drodze do kościoła, kiedy to Kurek jako świadek a zarazem kierowca młodych, złapał gumę i spóźnili się na własny ślub ponad pół godziny. Zaś przyszło mu koło zmieniać w koszuli i garniturze. 

-My z Krzysiem to mieliśmy taką orkiestrę, że wszyscy goście przez kilka tygodni nie mogli pozbyć się zakwasów. No ale kiedy to było.-roześmiała się Iwona-Czas tak zapierdziela.-dodała, rozmarzając się.

-Orkiestrę to myślałam na poprawiny, ale co, Siurak zostawił wszystko na mojej głowie a ja nie chcę decydować za nas oboje.-wzruszyłam ramionami, krzywiąc się z lekka

-Weź go na stronę dzisiaj wieczorem, co on sobie wyobraża. To też jego wesele.-zauważyła trafnie Olka

-Taaa...gadaj z Kurkiem. Prędzej dogadasz się z Ruskim.-prychnęłam, wkurzając się na tę jego obojętność w tej sprawie

-Faceci tacy są, nie lubią bawić się w organizację.-uśmiechnęła się pocieszająco żona byłego libero 

Święta prawda. Posiedziałyśmy tak jeszcze z dobrą godzinkę, zmieniając tematy do rozmów jak rękawiczki by potem rozejść się do domów. Dobrze robiły mi takie spotkania z przyjaciółkami. Brakowało tylko Moniki Król, która to się rozchorowała i przyjść nie mogła. A szkoda! Tak czy inaczej, ja, jako jedynaczka, dziewczyna, która wychowywała się sama, nawet bez jakiegokolwiek kuzynostwa, lubiłam towarzystwo, lubiłam gdy wokół mnie było dużo ludzi. Nawet zazdrościłam Bartkowi tego, że ma młodszego brata. Co z tego, że jest 16 lat młodszy? Właśnie nic. Rodzeństwo to rodzeństwo i zawsze miałam żal do rodziców, że nie chcieli mieć więcej dzieci...Chyba mieli dość po jednej takiej Monice, która wykręciła im niezły numer na początku szkoły średniej.
Gdy tylko otworzyłam drzwi, od razu usłyszałam radosny śmiech, roznoszący się po całym mieszkaniu, który wydobywał się z gardeł chłopaków. Co ich tak bawiło?
Oczywiście zdjęcia kilkumiesięcznej mnie. Też nie mieli co robić!

-Ale wam się nudzi! Już bym wolała byście dalej w te chore gierki grali.-prychnęłam nieco poirytowana, wskazując na ich obu palcem. Usiadłam pomiędzy, przechwytując album, a gdy zauważyłam swoje zdjęcie, na którym miałam może z rok i biegałam po plaży bez majtek, dołączyłam do nich, śmiejąc się sama z siebie

-Ale miałaś golonki!-roześmiał się nastolatek, pokazując palcem na moje dosyć grubiutkie wtedy nóżki. Nie minęła nawet sekunda a przybili sobie z Bartoszem piątkę, by zaraz o mało nie posikać się ze śmiechu

-Głupki!-walnęłam rozbawiona, stukając ich obu po czole-Leczcie się. Idę kolację robić.-machnęłam ręką, znikając za drzwiami kuchni. Otworzyłam lodówkę, wyjęłam potrzebne składniki i zaczęłam przyrządzać warzywa na parze z pieczoną rybą. Dieta by Stefan, coby jego zawodnikom gram tłuszczu nie przybył, ale przy okazji i ja na tym korzystałam i trzymałam niesamowitą linię. Dziękuję Stefanie.

(...)
Nakryłam do stołu, wszystko ustawiłam na swoim miejscu i zawołałam chłopaków, by w końcu się stamtąd wynurzyli. No ja rozumiem, że męskie sprawy itd, ale halo! Ja tutaj też jestem. Mam być zazdrosna?! Ale o którego bardziej? O męża czy syna? 
Zaśmiałam się pod nosem, kiedy to weszli równo, nawijając namiętnie na jakiś nieznany dla mnie póki co temat, ale jak się zaraz okazało tym tematem była siatkówka, która zaczynała coraz bardziej interesować Kajtka.

-Ile miałeś lat jak zacząłeś trenować siatkówkę?-spytał Kajetan, nie odrywając wzroku od swego ojca

-Mniej więcej w twoim wieku byłem, ale nim całkowicie doszedłem do wniosku, że na 100 procent chcę to robić to trochę minęło. Z resztą...u mnie wszystko trwało długo, nigdy do końca nie wiedziałem czego chcę.-odparł, spoglądając na mnie kątem oka. Ja zaś uniosłam brew ku górze, przysłuchując się bacznie ich pogadance. Bardzo mnie to zaciekawiło.

-Czyli jakby co to mam jeszcze trochę czasu.-usiadł, uśmiechając się szeroko. Widać było, że postawił sobie Kurka za autorytet. Mimo tego, że nie znał prawdy to zdawało się, że czuł, iż łączy ich oboje coś więcej niż tylko zamiłowanie do koszykówki i ligi NBA.

-Pewnie, że tak! Na takie decyzje nigdy nie jest za późno. Póki co ucz się, zwłaszcza języków obcych, bo bez tego to ani rusz.-kiwnął głową siatkarz, nakładając sobie rybę na talerz.

-A ty ile znasz języków?-dopytał zaciekawiony

-Poza polskim to trzy.-powiedział, przeżuwając kęs

-Trzy?! Jakie?!-był pod wrażeniem i to wielkim. Postanowiłam się nie wcinać, cicho usiadłam przy stole i zajęłam się spożywaniem posiłku.

-Rosyjski, włoski i angielski. Rosyjski nie do końca, bo grałem tam kilka miesięcy, ale dogadam się. Monia też umie, kochanie powiedz coś po rosyjsku.-poruszał zabawnie brwiami w moim kierunku, czekając aż pochwalę się znajomością języka. 

-Khorosho*-zmrużyłam powieki

-Oooooj, YA lyublyu tebya*-roześmiał się-Widzisz?! 

- Pięęęęęknie!-zaklaskał w dłonie-Nauczycie mnie włoskiego? Proszę...-usta złożył w ciupek, spoglądając raz po raz na mnie i mego męża

-Sicuro!*-wyrwałam się pierwsza co by młody nie pomyślał, że nie umiem. Owszem umiem! Tylko się nie afiszuję. 

-Nie mogę się doczekać.-odparł rezolutnie, biorąc się za jedzenie. Panowała wspaniała atmosfera. Oby te ferie trwały jak najdłużej!

Parę godzin później wszyscy leżeliśmy już w swoich łóżkach. Kajetan w pokoju za ścianą, my w sypialni. 
Leżałam, głowę trzymając na bartkowej klatce piersiowej, przysłuchując się biciu jego serca. Aj...waliło jak szalone. Bądź co bądź, miało dla kogo. 
Kurek za to kręcił na palcu me włosy a wzrok tkwił na mnie, uśmiechając się ciągle.

-Ty się tak nie wdzięcz tylko w końcu pomóż mi szykować wesele.-mruknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej

-Jeszcze jest czas, nie sikaj ogniem.-zdziwił się jakby trochę, robiąc niesamowitą minę

-Czas? Mamy styczeń a ślub chcesz brać we wrześniu. Słuchaj, trzeba muzykę załatwić, jakiś dom weselny. To nie jest tak hop siup, trzeba to robić z dużym wyprzedzeniem. I nie przewracaj oczami jakby to jakaś kara dla ciebie była!-zaznaczyłam, widząc jak sapie i świruje oczyma

-Żadna kara! Po prostu, myślę, że skoro już jesteśmy małżeństwem to nie potrzebne nam są jakieś drogie fajerwerki, gołębie, delfiny, limuzyna i wesele na 200 osób.-wzruszył ramionami

-Nie wykręcaj się już, słowo się rzekło, bierzemy ślub kościelny. Poza tym ja chcę mieć białą suknię i welon!-skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, marszcząc brwi. No ciekawe co teraz powie...

-Po co ci biała suknia i tak dziewicą już od dawna nie jesteś. Ty to powinnaś iść w czerwonej sukni, takiej wiesz...obcisłej, seksownej, koronkowej...takiej cienkiej, bym mógł ją szybko z ciebie zedrzeć.-patrzcie jak się rozmarzył! Hohoho....! Stary erotoman.

-Ja pierdzielę, z kim ja jestem?!?!-załamałam się. Jego słowa mnie powaliły na łopatki, zabrakło mi argumentów na cokolwiek. No tak...biała suknia jakby nie było to symbol czystości. Aleś mnie zażył. Zakryłam twarz poduszką a ten tak po prostu się znowu ze mnie śmiał. Jak ja go nie cierpię...



^O^
Cześć! Jestem dzisiaj, następny pewnie na koniec tego tygodnia...no może na początku przyszłego!
Dzisiaj grają chłopcy, trzymamy kciuki :*
Pozdrawiam i liczę na opinie! :D