środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 17.

Podróż do Rzeszowa, jak dla mnie, trwała wieczność. W głowie układały mi się przeróżne scenariusze co do Kajtka. Czy to było coś poważnego? Jakiś wypadek? A może po prostu złapał jakiś wirus? Gryzłam paznokcie z nerwów, co jakiś czas krzycząc na Bartosza, by jechał szybciej. Odreagowywałam na nim swój stres, choć wiedziałam, że on też się martwił! Martwił się, bo przecież to też jego dziecko, ale do mnie to nie docierało. 
Po godzinie 21 zajechaliśmy na parking rzeszowskiej kliniki. Wybiegliśmy z samochodu, wpadając do budynku szpitala, w którym poza kobietą w recepcji i kilkoma pielęgniarkami nikogo nie było. 

-Przepraszam! Kajetan Galik! Przywieziono go tutaj dzisiaj...-dukałam łamiącym się głosem, opierając się o blat w recepcji 

-Państwo są kimś z rodziny?- spytała, mierząc nas spojrzeniem pewna młoda kobieta

-Jesteśmy...-zawahałam się, nie wiedziałam co powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech, spoglądając na męża, który postanowił się wtrącić.

-Jego rodzicami.-odparł, zaciskając szczękę. Recepcjonistka kiwnęła głową, poszperała coś w komputerze i zaraz poinformowała nas, że przebywa on na 5. piętrze ów szpitala. Już niewiele myśląc, wsiedliśmy do windy i pojechaliśmy na wskazany poziom. Kurek co chwila mnie uspokajał, mówiąc, że wszystko jest w porządku, żebym się nie martwiła. Udawał spokojnego, ale doskonale wiedziałam, że w środku szaleje. Za dobrze go znałam. 
Winda się otworzyła, naszym oczom ukazał się jego opiekun, stojący pod drzwiami sali numer 11. Był bardzo zaniepokojony. Jak się po chwili okazało, sam jeszcze nie wiedział co jest z chłopcem. Wciąż trwała diagnostyka. Lekarze czekali na wyniki. 

-Zasłabł w szkole, miał wysoką gorączkę, prawie 40 stopni. Ogólnie od jakiegoś czasu skarżył się na bóle brzucha, ale zwykle przechodziło po podaniu tabletki przeciwbólowej!-tłumaczył pan Piotr, osuwając się pod ścianą. Faktycznie, bolał go brzuch...mówił nam o tym, gdy spędzał u nas ferie, ale...nie zareagowałam tak jak powinnam! Nie pomyślałam...

-Dlaczego pan nam o tym nie powiedział? Do cholery, dlaczego?! -spytał z wyrzutem siatkarz, chodząc nerwowo w tę i z powrotem. Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Z resztą tak jak ja. Czekaliśmy na lekarza, który miał nam wszystko powiedzieć. Mijały minuty a mieliśmy wrażenie jakby były to długie godziny. Godziny, które trzymały nas w przeklętej niepewności. Bartosz poszedł po kawy do automatu, te zaś miały nas podtrzymać na nogach, usunąć zmęczenie i faktycznie się udało. W końcu zza drzwi wyjawił się lekarz, bardzo młody, jak po chwili spostrzegłam, był to mój kolega ze studiów, który od razu mnie poznał.

-Monika?! Co ty tu robisz?-zdziwił się, ogarniając całą naszą trójkę spojrzeniem

-Co z Kajtkiem?!-każdemu z nas w jednej chwili z ust wydobyło się to samo pytanie

-Wojtek, błagam cię mów szybko!-jęknęłam żałośnie

Lekarz popatrzył na opiekuna Kajetana, gdyż nie wiedział czy może przy nas mówić o stanie jego zdrowia. Piotr pokiwał głową a Wojtek przeszedł do rzeczy.

-Po wykonaniu wszelakich badań na cito oraz konsultacji ze specjalistami mamy 100 % pewność, że Kajetan cierpi na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Jutro rano zostanie przeniesiony na oddział onkologii dziecięcej. 

Szok. Ogromny szok...To nie mogła być prawda! Jakiś beznadziejny żart?! 
Bartek opadł bezwiednie na ławkę, stojącą przy ścianie. Chyba to do niego jeszcze nie dochodziło. Ja doskonale wiedziałam co oznacza ta choroba. Wiedziałam, bo nim zdecydowałam się na psychiatrię, zaczęłam onkologię, ale po jakimś czasie stwierdziłam, że źle wybrałam. Wiedziałam, że leczenie trwać będzie wiele lat. Wiedziałam, że na niekorzyść mego syna działa to, iż jest mężczyzną i ma ponad 10 lat. To były dwa z kilku niekorzystnych czynników. 
Stałam, wpatrując się w Domańskiego. Łzy spływały po moich policzkach. Jak mogłam nie zauważyć, że on jest chory? No jak?! Do cholery, jestem lekarzem! A przede wszystkim jego matką...

-Mogę zobaczyć jego wyniki badań?-spytałam niepewnie, próbując choć na chwilę schować emocje 

-Monika...-pokręcił przecząco głową, dając mi do zrozumienia, że to niemożliwe

-Potraktujmy to jako konsultacje medyczną. Wojtek!-cała drżałam. Miałam wrażenie, jakbym zaraz miała upaść. Dobrze, że mój mąż stanął obok, przytulając mnie do siebie.

-Panie doktorze, niech pan pozwoli...-wtrącił Piotr, unosząc głowę do góry, gdyż jeszcze przed momentem wisiała pomiędzy jego nogami

-Dobra, chodź.-chwycił mnie pod rękę i oboje zniknęliśmy w jego gabinecie. 

Usiadłam na przeciw niego, kryjąc łzy, smutek, żal. Musiałam zachować zimną krew, przez chwilę stać się lekarzem, przez chwilę być w pracy, zapomnieć, że to chodzi o moje dziecko...to nie było łatwe. Zwłaszcza, że dopiero się dowiedzieliśmy o jego chorobie... Wojciech wyjął z teczki wszystkie jego wyniki, kładąc mi je pod nos. Widziałam, że był strasznie ciekaw pewnej rzeczy. Nie kazał mi długo czekać, zadał pytanie.

-Kim on jest dla was? 

-Jest naszym synem,-szepnęłam, nie odrywając wzroku od kartek. Wszystkie parametry wskazywały jednoznacznie na tę straszną chorobę.

-Przecież chłopiec jest z domu dziecka, Monika.-zauważył trafnie, nie biorąc chyba mych słów na poważnie. 

-Jest, bo po urodzeniu go oddaliśmy. Teraz staramy się o jego adopcję.-i w końcu spojrzałam w jego brązowe tęczówki. To co przed chwilą zobaczyłam, dobiło mnie doszczętnie. 

-A on wie?-długo milczał, jednak po jakimś czasie się odezwał. Był w niemałym szoku. Przez te wszystkie lata przyjaźni na studiach, ani razu mu nie wspomniałam o tym. Z resztą, nikomu się o tym nie mówiło. 

-Nie...ale chyba nie mamy wyjścia i musimy mu powiedzieć. Boże! Przecież jego szanse na wyzdrowienie...-z tego co sama zauważyłam, nie były duże. Może dochodziły do 50 %, ale nawet te 50 % nie dawało gwarancji. Wstałam, zamierzając wyjść, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Rozpłakałam się, chowając twarz w dłoniach. Mój chłopczyk...mój syneczek. Ileż nas z jego życia ominęło. Ileż przegapiliśmy...a teraz, kiedy znowu pojawił się w naszym życiu, kiedy pojawił się promyczek nadziei, na to że będziemy razem...nagle zleciała na nas ta straszna wiadomość To nie było fair! Bóg nas chyba chciał w ten sposób ukarać... Tylko dlaczego kosztem niczemu winnego dziecka?
Lekarz szybko podszedł do mnie, przytulając do siebie jak małą dziewczynkę. Kołysał nami w przeróżne strony, szpecąc mi do ucha, że Kajtuś wyzdrowieje, że powinnam mieć nadzieję i co najważniejsze! Muszę być silna! 
Podpowiedział mi także, że oboje z Bartkiem powinniśmy poddać się badaniom DNA, potwierdzającym nasze rodzicielstwo, aby przyspieszyć procedurę adopcyjną. 
Po wyjściu z pokoju, Bartek i Piotr napadli na mnie, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Przekazałam im to co wiedziałam, nie mówiłam, że będzie okej, bo nikt tego nie wiedział. Dopiero dalsze badania, konsultacje z onkologami, całe leczenie miały nam dawać odpowiedzi w tej kwestii. 
Wróciliśmy do domu, gdyż zobaczyć się z nim mogliśmy dopiero nazajutrz koło południa. Nie mogliśmy spać. Całą noc przesiedzieliśmy na kanapie w salonie, wpatrując się tępo w jeden punkt. Przysnęłam dopiero nad ranem, Bartek w ogóle. Zadzwonił jeszcze do Andrzeja Kowala, że potrzebuje kilka dni wolnego. Na szczęście otrzymał je, choć nie było to łatwe, bo zbliżały się kluczowe mecze w lidze.  Ja również musiałam znaleźć kogoś na zastępstwo podczas dyżuru. Nie mogliśmy zostawić syna samego. 
Gdy w końcu nadeszła chwila, w której mogliśmy go ujrzeć, oboje jakby doznaliśmy paraliżu. Onkolog, który wprowadził nas we wszystkie plany związane z chłopcem, otworzył nam drzwi do jego sali a my nie mogliśmy zebrać się na odwagę by tam wejść. A on leżał...taki słaby, nieświadomy jeszcze tego co się z nim dzieje i dziać będzie. Rozmowa z nim została powierzona mnie, jako psychiatrze dzieci i młodzieży. Za cholerę nie wiedziałam jak mam to zrobić. Jak mam powiedzieć własnemu synowi, że jest ciężko chory?! 

-Cześć...-jego zachrypnięty głos ledwo dochodził do naszych uszu. Posłał nam uśmiech, który mimo wszystko, mimo osłabienia organizmu, był promienny. Unosząc lekko palec wskazujący znad materaca, wskazał na krzesła, stojące przy łóżku, abyśmy usiedli. Niepewnie zrobiliśmy to, witając się z nim.

-Lekarze mówią, że ze mną okej, ale wiem, że kłamią. Jakby było dobrze to bym tutaj nie leżał, nie na tym oddziale.-mówił, przełykając ciężko ślinę. Chciało mu się pić, więc zaraz chwyciłam za kubeczek z wodą, który stał na szafce, i nabierając odrobinę na łyżeczkę, nalewałam mu do ust, by ugasić pragnienie. 

Tak...Kajtek przeczuwał, Kajtek wiedział, Kajtek był dużym chłopakiem, umiał dedukować. 

Bartosz był coraz to bardziej podłamany, widok Kajetana doprowadzał go do łez. 
Niemożliwe?! Bartosz, wielki twardziel, który nigdy nie okazywał swoich słabości, nagle przy swoim dziecku płakał. Nie widziałam go takiego jeszcze. 
Wstał i wyszedł, nie mógł wytrzymać ani sekundy więcej w sali chorych a Kajtka to tylko utwierdziło w przekonaniu, że jest źle. 
Odliczyłam w myślach od 0 do 3, wzięłam głęboki oddech i chwyciwszy go za dłoń, zaczęłam:

-Wiesz...

-Jestem chory, co?-wywalił, zaskakując mnie tym, że spytał o to tak spokojnie, zupełnie bez emocji. Zachowywał się tak jakby to było coś normalnego, oczywistego...
Patrzyłam na niego, całkiem nie wiedząc już co powiedzieć. Znowu mnie przerosła sytuacja, mnie, psychiatrę, lekarza. Kiwnęłam tylko głową, potwierdzając. Spuściłam wzrok, pociągając nosem na co on zaraz zareagował:

-Hej, nie smućcie się. Jestem silny, dam radę.-mówił, starając się podnieść mnie na duchu. Nie tak powinno być. To ja miałam dodać mu otuchy! Nie na odwrót!

-Białaczka limfoblastyczna.-dopowiedziałam, kładąc się obok, by wtulić w jego ciało. Ależ kochałam tego łobuza. Nie mogliśmy go stracić! Teraz to on milczał przez chwilę, przymykając powieki. Odwrócił się w moją stronę, tak że nasze nosy stykały się ze sobą. Utkwił wzrok głęboko w mych oczach, głaszcząc mnie po policzku.

-Kocham cię, mamo.- i w tym momencie me serce przyspieszyło, waląc jak szalone. Nie spodziewałam się tego, że tak mnie nazwie kiedykolwiek. Złożył na mym czole delikatny pocałunek a ja ocierałam łzy, które leciały po polikach, znajdując ujście na poduszce.

-Jezu...też cię kocham Kajtuś, nawet nie wiesz jak mocno, kochany mój.-szlochałam, przytulając chłopca do siebie jeszcze bardziej. Czemu to wszystko musiało być tak trudne, czemu to wszystko spotkało nas...Pytań było mnóstwo, zaś odpowiedzi niewiele. 

-Tato, chodź do nas.-odparł nasz syn, widząc jak Kurek staje w progu, przyglądając się sytuacji. Zerknęłam na niego a na jego buzi malowało się ogromne zaskoczenie. Oczy miał jeszcze podpuchnięte od płaczu, jednak udało mu się nad tym zapanować. Teraz...myślał, że powiedziałam Kajtkowi o jeszcze jednej rzeczy, jednak nie...nie mogłam go narażać teraz na takie emocje. Chłopiec sam, od siebie nazwał nas mamą i tatą.

-Tato?-powtórzył siatkarz, zagryzając wargę. Wiem co poczuł w tamtej chwili. Wiem, bo poczułam dokładnie to samo. Niesamowite ciepło. Pierwszy raz w życiu ktoś tak do nas powiedział. Ktoś, w tym przypadku nasze dziecko. 
Zbliżył się, stając nad nami. Głaskał nastolatka po głowie, wpatrując się w niego jak w obrazek.-Kocham cię, synu.-dodał ciszej

-Ja ciebie też.-uśmiechnął się, wyciągając do niego dłoń, którą to zaraz oboje spletli ze sobą-Powiedziałem to mamie, powiem i tobie. Dam radę, nie bójcie się. Wyzdrowieję.-zapewniał jakby był tego pewien na 100 procent. Też chcieliśmy w to wierzyć tak mocno jak on. 

-Razem damy radę, w końcu jesteśmy rodziną, tak?-Kurek usiadł na skraju łóżka, całując syna w skroń-Przejdziemy przez to razem.

-Nie inaczej.-uśmiechnął się mały blondyn-Jestem zmęczony, chciałbym się przespać...-ziewnął, próbując utrzymać powieki, które to opadały, dając znać, że pora na sen

-Śpij, będziemy na korytarzu.-powiedziałam, wstając ze szpitalnego łóżka. Chwyciłam męża za rękę i po chwili zniknęliśmy za zamykającymi się drzwiami.

Przed nami najcięższa próba na jaką wystawił nas Bóg. Nikomu, naprawdę nikomu nie życzyłam i życzyć nie będę czegoś takiego...
Chwilami miałam wrażenie, że ja i Bartek przeżywamy to najmocniej, bo Kajtek sprawiał wrażenie niewzruszonego. Doskonale sobie z tym radził póki co. Ciągle nam powtarzał, że mamy się "ogarnąć", bo nie może na nas patrzeć, gdy się tak mażemy. Tym swoim gadaniem doprowadzał nas do śmiechu. Dziwne, prawda? On nas stawiał na nogi. On, ciężko chory chłopiec.
Między czasie poddaliśmy się także badaniom DNA, które nasz prawnik miał dołączyć do sprawy. Wyznaliśmy prawdę kierownikowi domu dziecka o tym, że to my jesteśmy biologicznymi rodzicami Kajetana. Mężczyzna nie chciał nam początkowo wierzyć, ale gdy przejrzał dokumenty chłopca ze szpitala oraz moje po porodzie,zmienił zdanie. Mieliśmy nadzieję, że to nam bardzo pomoże. Pozytywne wyniki badań oraz zdanie ów mężczyzny, który zgodził się nam pomóc. A przecież pomagając nam, pomagał Kajtkowi i to było najważniejsze. 



^O^
Ktoś mnie rozgryzł! :D 
Co wy na to? 
Jeżeli jesteście ciekawe co będzie dalej to powiem tylko tyle, że planuję się podłożyć pod pewien film i książkę. Nie całkowicie, ale troszkę tak :)
Mam nadzieję, że Wam się podoba. 
Pozdrawiam! ^^

9 komentarzy:

  1. O mój Boże .!!!znajdę cię i zabije.... Teraz musza buć silni,dać wsparcie Kajtkowi ,pomóc mu przejśc przez to,mam nadzieję,że wyzdorowieje. Kajetk nazwał ich ,,mamo'',,,tato'' i powiedział im ,że ich kocha,poczuli sie jak prawdziwa rodzina i musza nia byc do końca. czekam na kolejny .Popłakałam się jak to czytałam,nie wyobrażam sobie co teraz czuje Monika i Bartek.Obstawiam książkę ,,bez mojej zgody'' ,ale mogę się mylić.Pozdrawiam:*
    PS. w wolnej chwili zapraszam do siebie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kajtuś musi wyzdrowieć.
    Nie możesz zrobić tego inaczej, ja chcę aby oni byli rodziną :)
    Wzruszający rozdział :)
    Weny <3
    Zapraszam do siebie i czekam na komentarze :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego Kajtuś będzie cierpiał? Dlaczego? Poza tym cudowne. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaskoczyłaś mnie takim obrotem sytuacji. Mam nadzieję, że to źle się to nie skończy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedziałam wiedziałam! Płakałam i płacze dalej. Nie mogę się z tym pogodzić chyba nigdy się nie pogodzie, że takie cholerstwa czepiają się dzieci. Sama przeżyłam trzy lata z moją siostrą na oddziale. I to niesety jest straszne, trzeba mieć dużo siły, żeby to wszystko znieść. Łzy lecą mi dalej pomimo, że jest to fikcja to jednak zwiazalam się z nimi i moją wyobraźnia ich ożywila. Mam tylko nadzieje, że Kajtek wygra z chorobą chociaż gdzieś w mojej głowie jest smutna myśl ze jednak ..... Ech nawet nie kończę bo jeszcze bardziej chce mi się płakać

    OdpowiedzUsuń
  6. cholera, moje przypuszczenia okazały się słuszne. ostra białaczka, aż ciarki przechodzą, ugh. współczuję im z całego serca. są rodziną, razem uda im się przez to przejść, wierzę w to mocno.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak Ci powiem, że Cię zabiję to coś pomoże??
    Żałuję, że moje przypuszczenia jednak okazły się prawdziwe..
    Mały ma wyzdrowieć.. zastanawiam się o jakim filmie mówisz.. w sumie tylko jeden chodzi mi po głowie..
    Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze...

    OdpowiedzUsuń
  8. Melduje się! Sorki,że dopiero teraz,ale nadrobiłam :D
    Co do rozdziału.. Jednak białaczka. Cholera,spodziewałam się jakiejś lżejszej choroby a tu proszę.. Aż się popłakałam wiesz.. Mam nadzieję,że Kajtek wyzdrowieje..
    Podłożyć pod film? Czyżby "Nad życie" ? Jeśli tak to niech ta historia będzie miała inne zakończenie.
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Kajtek to niesamowity chłopak... Tato.. Mamo... Cudowne..

    OdpowiedzUsuń