Myślę, że miałam. W końcu minęło tyle czasu, że nawet teraz moje pretensje na nic by się nie zdały. To nie cofnęło by tego co już się wydarzyło.
Nawet chciałam w tym wytrwać, uwierzcie!
Jednak nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Nie potrafiłam patrzeć własnemu mężowi prosto w oczy. Nie potrafiłam kochać się z nim, dlatego też unikałam na wszelakie sposoby zbliżenia z nim. Nie potrafiłam z nim rozmawiać a jedynie rzucałam krótkie zdania "na odwal się". Nie potrafiłam normalnie funkcjonować z nim, pod jednym dachem. Po prostu mnie denerwował, przeszkadzał mi a nawet momentami czułam do niego wstręt.
Nie powinnam...Jedyną osobą, którą powinnam była obwiniać była moja teściowa. Teściowa, która przez te wszystkie lata niby tak bardzo mnie lubiła, tak bardzo cieszyła się, że jej syn trafił na taką kobietę jak ja a tak naprawdę uważała mnie za "dziewuchę ze wsi, która zmarnuje Bartoszowi życie".
Przykro słyszeć na swój temat takie rzeczy.
Zbliżał się Sylwester. Umówiliśmy się z Nowakowskimi, Ignaczakami i Drzyzgami na bal sylwestrowy w jednym z rzeszowskich hoteli. Wszystko było uzgodnione, bilety kupione, miejsca zarezerwowane, nawet sukienka wisiała już w szafie i czekała aż ją założę.
Z rana udałam się do fryzjerki i kosmetyczki, aby wyglądać pięknie tej nocy i wiecie co?
Naprawdę pięknie wyglądałam.
Wróciłam do domu, a widząc Bartosza, siedzącego na kanapie w salonie uświadomiłam sobie nagle, że wieczór sylwestrowy nie będzie taki jak być powinien.
Dlaczego? Bo się od niego odsunęłam a on nie wiedział czemu. Przynajmniej tak myślę, bo był by świadom tego, że wszystko słyszałam?
-Pięknie wyglądasz!-usłyszałam, chadzając po kuchni. To było miłe. Zawsze było miło usłyszeć takie słowa z ust swojego mężczyzny.
-Dziękuję.-odparłam dosyć niesłyszalnie i oparłam się o parapet, wyglądając za okno, gdzie Rzeszów żył swoim życiem a ja w tamtym momencie zastanawiałam się, czy aby nie wyjść i pójść tak po prostu przed siebie i nie musieć na niego patrzeć
-Jesteś jakaś dziwna.-zaszedł mnie nagle od tyłu, przyprawiając tym samym o napad lęku. Po prostu się przestraszyłam, nie spodziewałam go tak znikąd.
-Wydaje ci się.-rzuciłam beznamiętnie, okręcając się na pięcie. Nie zdążył wydać z siebie ani słowa a już zniknęłam mu z pola widzenia i zamknęłam się w łazience.
Kurek zagryzł tylko wargę a ręce skrzyżował na klatce piersiowej. Zastanawiał się poważnie nad tym co się ze mną dzieje. Przez jego głowę przeszło mnóstwo teorii na ten temat, ale wątpię by jakakolwiek z nich była prawidłowa.
Ja zaś stanęłam przed wielkim lustrem, patrząc w swoje odbicie. "Ogarnij się kobieto"
Jęknęłam pod nosem, nabrałam powietrze w płuca i chwyciwszy za klamkę od drzwi szybko je otworzyłam, wpadając na Bartosza, który to czekał na mnie i na jakieś wyjaśnienia.
-No i co...znowu głowa boli? A może okres masz po raz trzeci w tym miesiącu?!-warknął zdecydowanie a ja wtedy pierwszy raz od tygodnia popatrzyłam mu głęboko w oczy, które były pełne gniewu, pełne pytań, pozostających bez odpowiedzi.
-Odpuść.-i znowu spuściłam wzrok, próbując go ominąć na wszelkie sposoby. Nie dane mi to było. Chwycił mnie mocno za ramię a ja wtedy poczułam ileż on naprawdę ma w sobie siły.
-To boli, puść.-popatrzyłam na niego błagalnie, zaciskając zęby
-Stój tu i ze mną porozmawiaj w końcu do cholery!-krzyknął, zacieśniając uścisk. Nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo to odczuwałam. Nie wiem czy zwrócił uwagę na mój wyraz twarzy pod wpływem takiego zdenerwowania. Nie wiem...nic nie wiem...
-Bartek, kurwa! Zrobisz mi krzywdę!-na te słowa nagle oprzytomniał, unosząc ręce do góry. Pierwszy raz w życiu go takiego widziałam. Pierwszy raz a przecież znamy się od kilkunastu lat. Jak bardzo musiał być zły. Jak bardzo to wszystko wyprowadziło go z równowagi...same widzicie.
-Przepraszam...Monia, przepraszam...-dłonie złożył jak do modlitwy by co chwila próbować mnie jakoś złapać. Nie siłą. Po prostu złapać i objąć, ale ja mu się nie dałam a tylko odsunęłam na kilka kroków do tyłu, obejmując ramionami jakby było mi zimno.
-Zostaw! Chcesz porozmawiać?! Okej! Wszystko słyszałam. "Ta dziewucha ze wsi z bachorem zmarnują ci życie!" Jesteś podłym, obrzydliwym kłamcą! Przez tyle lat patrzyłeś mi prosto w twarz i nie raczyłeś powiedzieć jak było naprawdę...-mówiłam, łamiącym się głosem-Myślałam, że możemy sobie ufać, że możemy mówić sobie wszystko...Myliłam się. Ty i twoja matka zniszczyliście nam życie. Całej naszej trójce.-coraz bardziej się łamałam, nie potrafiłam opanować swojego ciała.
Stał i patrzył. Nie potrafił powiedzieć niczego sensownego a mnie to dobijało jeszcze bardziej.
-I co?! Teraz nic mi nie powiesz? Zawsze miałeś gotową gadkę w tym temacie a teraz co? Mamusi nie ma obok to i nikt ci nie podpowie jak się zachować, co powiedzieć, prawda?!-śmiałam się histerycznie, wymachując rękoma a łzy rozpuściły mi cały makijaż, jaki wykonała mi wcześniej kosmetyczka.-Nic nie powiesz. Tak myślałam.-pokiwałam głową, chwyciłam za kurtkę, torebkę i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Miałam go gdzieś w tamtej chwili. Poszłam tak jak planowałam, przed siebie, bez niego. Nawet nie pomyślałam, że może się o mnie martwić. To było bez znaczenia.
^O^
Jest, bo jest, nic specjalnego, ale jest :D
Zostawiam wam do oceny, pozdrawiam :*