niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 20.

Minęło kilka tygodni, a więc nadeszła pierwsza rozprawa w sądzie, która, jak wiadomo, dotyczyła adopcji i przyznania praw co do Kajetana. Nerwy od wielu dni nie opuszczały mnie ani Bartosza. Generalnie źle znosiłam ciążę a wpływało na to wiele czynników. A to ciągły stres, wynikający z choroby naszego syna, a to duże zainteresowanie nami z zewnątrz. Do tego dochodziły mdłości związane z 1. trymestrem, burza hormonalna. 
Wszystko to bardzo mocno odbijało się na naszym związku, który mimo tego, że przecież bardzo się kochaliśmy to jednak z każdym dniem oddalaliśmy się od siebie fizycznie. 
Wracając do rozprawy, która była jedną i jedyną w tym procesie. Rozwiązanie nastąpiło wręcz na cito z powodu pogorszonego stanu zdrowia chłopca, oficjalnie, ku memu niedowierzaniu staliśmy się rodzicami Kajetana Galika i oficjalnie mogliśmy dysponować wszystkim co było, jest i będzie z nim związane. Nie uspokoiło to mnie. 
Kajtek już poza krwią, potrzebował również szpiku kostnego. Ja dawcą być nie mogłam, Bartek również nie. Szansa na znalezienie kogoś spoza naszego otoczenia, kto mógłby bez żadnych przeszkód przekazać Kajtusiowi szpik była niezbyt duża, jednak wszyscy próbowali. Co rusz dostawaliśmy jakiś cynk, że jest dawca, że mamy materiał i następowała wielka radość, która mijała po chwili, bo okazywało się, że organizm naszego syna odrzucił krew lub szpik. Ta piekielna choroba nie dawała za wygraną. Zajmowała już wszystko co tylko mogła, nie reagując na żadne działania medycyny. 
Lekarze przyznali nam, że rzadko mają do czynienia z tak upartą odmianą białaczki u dziecka. 
Tak bardzo chciałam by ciąża dobiegła już końca, by to dziecko się urodziło i pomogło Kajetanowi. Nie traktowałam dziecka, które nosiłam pod sercem jako dar, jako moje słoneczko, mój cud, coś co miało wnieść szczęście do naszego domu. Nie, nie...to podłe co mówię, ale tak było.
Ono miało po prostu uratować naszego synka. 
Plany związane z naszym ślubem kościelnym zeszły na drugi a nawet trzeci plan. Powiem więcej! Ten temat zniknął a wręcz został odwołany, tak jak wszystkie rezerwacje związane z weselem. To nie był czas. 
Zbyt wiele się ostatnio przydarzyło...
Odkąd poznaliśmy diagnozę, dotyczącą choroby naszego syna, on ani razu nie został wypuszczony choćby na chwilę do domu. A tak bardzo tego chciał...Tak bardzo chciał zobaczyć i poczuć słońce, które przecież jak przystało na wiosnę, raczyło swym urokiem. Tak bardzo chciał usłyszeć śpiew ptaków, ujrzeć zieleniejące się drzewa, pójść na mecz. Choćby miałby to być ostatni raz...ostatni raz w jego życiu. 
Nie mogliśmy tego słuchać. 
On i lekarze coraz częściej mówili nam, że szanse maleją, że Kajtuś nie doczeka ratunku w postaci swego brata lub swojej siostry. To jeszcze 5 miesięcy! Długie, cholernie długie 5 miesięcy!
Pomału dopuszczałam do siebie tę myśl. Niechętnie, ale to robiłam. 

-Mam dzisiaj spotkanie z Antigą, sama pojedziesz do szpitala.-odparł beznamiętnie mój mąż, siadając na skraju łóżka, na którym to leżałam by tak po prostu odpocząć. Nie miałam już siły przesiadywać ciągle na hematologii lub onkologii. Dla ciężarnej kobiety, na półmetku ciąży to było już za dużo. 

-Jeżeli kadra jest dla ciebie ważniejsza od własnego dziecka. Proszę bardzo, jedź.-prychnęłam, przekładając się z boku na bok. Drażnił mnie. Myślałam, że już mu wybaczyłam, ale z każdą chwilą, z każdym dniem, z każdym jękiem wywołanym na skutek bólu, jaki wydobywał się z gardła Kajtka, powtarzałam sobie, że nienawidzę go za to, że oddaliśmy syna do adopcji, że straciliśmy tyle lat! 
Tak. Nienawidziłam Bartosza Kurka. Człowieka, z którym spędziłam już kilkanaście lat swojego życia. Człowieka, z którym będę miała drugie dziecko. Człowieka, który jest moim mężem. Człowieka, którego...kocham...ale cóż znaczyła ta miłość w obliczu tak wielkiej tragedii. Nic. Dla mnie nic. Właściwie to zapomniałam, że darzę go uczuciem. 

-Przestań.-poderwał się gwałtownie, podchodząc do balkonowego okna. Patrzył tępo na widoki rzeszowskiego parku, który znajdował się przy bloku, w którym mieszkaliśmy.

-Przestań? A może siatkówka nie jest dla ciebie ważniejsza?!-i ja nagle wstałam z łóżka, chwytając się za widoczny już brzuch-Wiesz co? To ty przestań w końcu udawać. Widzę, że chcesz wrócić do grania, że nie bez powodu jedziesz spotkać się ze Stefanem! Zawsze tak było. Nie liczyło się dla ciebie nic poza siatką. Kiedyś i teraz.-płakałam, ponownie, po raz enty. Żal, hormony. To wszystko wpływało na mnie i moje zachowanie. Ja nie panowałam nad tym co mówiłam. W zasadzie to nie obchodziło mnie to, czy ranię faceta, z którym przecież żyję.

-Jesteś podła.-po chwili przeniósł na mnie swój, nie wyrażający żadnych emocji, wzrok. On był obecny ciałem, ale nie duchem. Zupełnie jakbym śniła, jakbyśmy oboje śnili. To wszystko co się działo było tak nierealne, że aż trudno było uwierzyć, że trwa od wielu miesięcy. Tak, to był koszmar, z którego nie mogliśmy się wybudzić. 

-Podła, bo mówię prawdę? Przypomnij sobie, przez kogo jest tak jak jest? Przez kogo naszego dziecka nie było przy nas przez 11 lat, co? No przez kogo? Przeze mnie? 
To wszystko to jest twoja wina i przyznaj się w końcu do tego sam przed sobą póki nie jest za późno.-krzyczałam, wskazując na niego palcem. Tak bardzo chciałam by poczuł się za to wszystko odpowiedzialny.

-Nie będę tego słuchał, wychodzę.-wrzasnął ze złością, pozostawiając za sobą tylko trzask drzwi.

Poszedł na spotkanie z trenerem kadry. To wiem, ale co było potem? Nie wracał przez wiele godzin. Potrzebował pewnie chwili na zresetowanie głowy. I ja chyba też. Poszłam w odwiedziny do syna, który pierwsze co spytał, gdzie jest tata. 
No co miałam powiedzieć? Skłamałam, że złapał przeziębienie i nie mógł przyjść, by go nie zarazić. To oczywiste, że trzeba było chronić Kajetana przed najdrobniejszymi infekcjami.

-Wiesz co...mam ochotę na gofra z bitą śmietaną i czekoladą.-wyszeptał chłopiec, podnosząc ociężale rękę, którą przytknął do mojego brzucha

-Przyniosę ci.-uśmiechnęłam się ciepło, kiwając głową-Nie ma sprawy.

-Jest jeszcze coś.-dodał po chwili, jęcząc z bólu, który nagle przeszył go, aż zwinął się niczym wąż 

-Poproszę lekarza by dał ci coś przeciwbólowego.-wtrąciłam zmartwiona, wstając z krzesła

-Nie. Czekaj...-uspokoił mnie, uśmiechając się delikatnie-Nie chcę by to dziecko było traktowane jako królik doświadczalny, jak jakiś medykament. Ono na to nie zasłużyło. Ja i tak umrę a ono nie może cierpieć przeze mnie. Nie życzę sobie tego, rozumiesz mamo? Urodzisz je i nie pozwól na to by pobierali od niego cokolwiek. Nie możesz tego zrobić.-mówił stanowczym tonem, zupełnie jak jego ojciec. Wiedział czego chce. Wiedział co będzie najlepsze, ale nie chciałam tego słuchać, bo najważniejsze było to, by go wyleczyć. Nieważne jakim kosztem. 

-Tylko w taki sposób możemy ci pomóc.-rzekłam niemrawo, pomału przetwarzając to co przed chwilą dotarło do mych uszu

-Ale ja nie chcę byście mi już więcej pomagali. Po prostu bądźcie ze mną do ostatniej chwili, nie narażajcie tego biedactwa na niebezpieczeństwo. Błagam.



^O^
Cześć. Nie było mnie troszkę, ale mam wytłumaczenie dla Was-rozpaczałam nad śmiercią księcia Mustafy ze "Wspaniałego Stulecia" :( :) :D
Przesyłam Wam coś takiego, może niezbyt długie, ani niezbyt dobre, ale na nic więcej mnie nie stać w tej chwili. 
Pozdrawiam, siatkarka <3

poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział 19.

-Ósmy tydzień pani Moniko. Proszę posłuchać.-odparł zadowolony ginekolog, odtwarzając bicie serca dziecka, które rozchodziło się po całym gabinecie jak i po korytarzu. Jego słowa i ten dźwięk zapamiętam do końca życia. Jeszcze niedawno tak bardzo pragnęłam zajść w ciążę, poczuć to jeszcze raz, dać Bartoszowi zdrowe dziecko. Tak bardzo tego chciałam, strasznie przeżyłam fakt, iż już nigdy nie będzie mi to dane... 
Wtedy uważałam siebie za nic nie wartą kobietę, no bo jak mogłam nią być, skoro przeze mnie oboje nie mogliśmy począć dziecka?
Teraz nie płakałam ze szczęścia, nie skakałam z radości, nie dziękowałam Bogu za to, że wydarzył się cud.
Teraz płakałam z bezradności i przeklinałam Boga za to, że tak strasznie nam komplikuje, że pozwala na to, by niewinny chłopiec cierpiał, że nie pozwala mi pomóc a jedynie każe czekać...czekać aż 7 miesięcy. W przypadku Kajetana to wieczność. 
Wiele osób z naszego otoczenia, bliższego bądź dalszego, zgłaszało się do kliniki by przebadać swą krew i móc ewentualnie zostać dawcą. Była to nasza rodzina, byli to przeróżni siatkarze, ich żony, kobiety a nawet kibice siatkówki, którzy z dobrego serca postanowili wziąć udział w akcji stworzonej przez PZPS "Krew dla Kajtka. Cała siatkarska Polska pomaga." To był piękny gest ze strony prezesa związku, trenerów oraz przyjaciół. 
Przekazując wieść o ciąży najpierw naszym rodzicom, usłyszeliśmy, że to dobry znak z niebios, że teraz już wszystko się ułoży. To samo mówili Nowakowscy, Drzyzgi, Ignaczaki...a co mówiłam ja? Bartek nie raz usłyszał z moich  ust, iż los daje nam coś w zamian. Da jedno, zabierze drugie. Nie potrafił odpowiedzieć niczego sensownego. Kładł tylko dłoń na mym brzuchu, by potem przytulić mnie mocno do siebie i pocałować w skroń. 
Gdy w końcu zebraliśmy się, a zajęło nam to kilka tygodni, to powiedzieliśmy Kajtkowi o dziecku. Musieliśmy, bo niedługo i tak by się domyślił. Jego reakcja była zaskakująca dla nas dwoje. Bardzo, ale to bardzo zrobiło mi się smutno, że tak pomyślał, że tak nas ocenił, ale z drugiej strony...czy mogliśmy mu się dziwić? W końcu cały czas myślał, że jesteśmy sobie obcy, że nie łączą nas żadne więzy krwi...

-Będziecie mieli swoje dziecko to teraz pewnie wycofacie się z adopcji.-on to po prostu stwierdził, tak o, jakby go to znowu nie ruszyło-Nie będę miał do was żalu, w końcu i tak mi niewiele zostało.-zaśmiał się delikatnie, ale zaraz skrzywił, dając nam znać, iż coś go w środku mocno zabolało. Lekarze przekazali nam, że choroba pomału wyniszcza jego organy wewnętrzne. Atakuje je wolno, po kolei a potem boleśnie daje to odczuć Kajtusiowi, który zgrywał twardziela. Bez przerwy mówił, że go nic nie boli, że on się tam nie da byle jakiej białaczce, ale z dnia na dzień ból był coraz większy i nawet morfina już nie pomagała tak jak powinna. Białaczka u naszego syna postępowała w zawrotnym tempie i uparcie nie reagowała na leczenie. 

-Synu, nie mów tak. Za 2 tygodnie jest sprawa w sądzie a my za żadne skarby świata z ciebie nie zrezygnujemy. Kochamy cię, słyszysz?-zapewniał Bartosz, chwytając go za dłonie, które nie wyglądały już jak dłonie nastoletniego chłopca. Nie były delikatne, nie były lekko różowe...były białe, a na skórze malowały się ciemne plamy. W dotyku szorstkie, aż strach było za nie łapać. Nie dlatego, że tak wyglądały! Po prostu baliśmy się, że nawet dotykiem sprawimy mu ból. 

-Nie oszukujmy się, mówiłem, że wygram, i faktycznie prowadziłem 2:0, ale jest już 2:1 i nieuchronnie zbliża się tie-break, w którym różnie może być.-chrypiał, oblizując spierzchnięte usta. Ociężale podnosił powieki, które nim zdążyły się unieść, zaraz opadały. Poderwałam się gwałtownie, przykładając dłoń do jego czoła. 

-Jest rozpalony. Doktorze! Doktorze, szybko! On ma wysoką gorączkę!-wybiegłam zaraz na korytarz, krzycząc ile sił. Nie minęła chwila  a pielęgniarka wbiegła do sali a za nią prowadzący Kajtka onkolog, który wyprosił nas dwoje z pomieszczenia. 

-Bartek, ja wiem, że on nie da rady! Słyszysz, nasz syn umiera!-wrzeszczałam przez łzy, które to od wielu miesięcy nie opuszczały mej twarzy

-Uspokój się! Będzie dobrze!-chyba sam nie wierzył w to co mówił. Zaciskając szczękę, chodził nerwowo w kółko, by nagle stanąć pod ścianą i z całej siły w nią uderzyć pięścią. Aż się przestraszyłam. Z jego kostek sączyła się krew, gdyż przejechał nimi mocno po chropowatej warstwie muru. Syknął przez zęby a ja zaraz podleciałam bliżej, chwytając jego dużą dłoń.

-Trzeba to opatrzyć.- mruknęłam, pociągając nosem

-Trzeba pomóc Kajtkowi.-sprostował, wyrywając się-Monia, kurcze!-ręce założył za głowę a wzrokiem wodził po suficie-Mamy dla niego krew i to dosyć dużo. Wiele osób oddało mu ją, to co dzieje się teraz jest tylko przejściowe, rozumiesz?!-wbił we mnie swój wzrok, który był przepełniony strachem-Błagam, powiedz, że rozumiesz!-jęknął żałośnie, oczekując tego, że mu przytaknę, jednak ja tylko spuściłam wzrok, kręcąc przecząco głową. Oboje znaliśmy rokowania, jednak każde z nas miało już inne podejście do sprawy. Ja znowu się poddałam, tak jak kiedyś. On cały czas twierdził, tak jak wcześniej nasz syn, że wszystko będzie dobrze. Jednak Kajtek  już wiedział i dopuścił do siebie to, że jest źle. Bartek został sam i nie mógł tego znieść.

-Dostał leki, teraz śpi. Proszę iść do domu, odpocząć, zjeść coś ciepłego.-poinformował nas lekarz, wyłaniając się zza drzwi. Stanęliśmy na przeciw niego, chcąc dowiedzieć się wszystkiego na temat jego teraźniejszego stanu zdrowia.-Pani musi teraz o siebie dbać. Panie Bartoszu, proszę zabrać żonę. Przyjedźcie jutro.-i tyle. Nie powiedział nam nic więcej. Zmył się tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy o nic spytać. Zdezorientowani, odprowadzaliśmy go spojrzeniem w stronę wielkich, wahadłowych drzwi. 
Nie zamierzałam stamtąd wychodzić. Wiedziałam, że muszę być przy nim, bo nie wiadomo było ile to wszystko potrwa. A przecież musiał czekać! Za kilka miesięcy miało urodzić się dziecko, które miało dać mu drugie życie, tylko problem w tym, że stan Kajtka pogarszał się z dnia na dzień a te długie miesiące oczekiwania na krew pępowinową brzmiały jak abstrakcja. 

-Doktor ma rację...musisz dbać o siebie i dziecko. Nie jadłaś nic od rana.-szepnął zmartwiony Bartek, przykucając obok. Objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie

-Znając mnie, znając ciebie...Nie ma nic co moglibyśmy zrobić.-wtuliłam się w niego, wsuwając dłoń w kieszeń jego bluzy. Szlochałam cicho a on, szepcąc mi do ucha coś przypominającego "Ciiiiii", po chwili pocałował mnie namiętnie, zupełnie jakby czuł, że tego pragnę i potrzebuję. Rozumieliśmy się bez słów. 

-Po prostu musimy stawić temu czoło.-pokiwał głową, dotykając mego brzucha-Zależy mi na was trojgu. Na tobie, Kajtku i tym maleństwu. Jesteście moim światem i musicie być zdrowi. Dlatego dbaj o siebie, bo tym samym dbasz o Kajtusia i niego, albo nią.

-Kocham cię Bartek. Tak bardzo cię kocham.-ocierając resztki łez  z policzków, po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się promiennie. Nie potrzebowałam teraz jego zapewnień o tym, że również mnie kocha i beze mnie by sobie nie poradził z tym wszystkim. Nie musiał o tym mówić. Wystarczyło, że razem przez to przechodziliśmy. Tylko tyle! A nawet...aż tyle.


^O^
Jezu, przepraszam Was...
Taka kicha wyszła, że ja pierdziu! :O
Dodałam, bo wyjeżdżam i nic nie będzie potem, ale wena mi uciekła a jedna z Was dzisiaj pytała, kiedy nowy :)
No więc jest, ale nijaki :)
Pozdrawiam <3

środa, 3 lutego 2016

Rozdział 18.

Dni, tygodnie, miesiące...ciężka walka, długie leczenie, które póki co nie przynosiło oczekiwanych skutków...
My, spędzający każdą wolną chwilę w szpitalu, przy nim, z nim. 
On, wycieńczony chemioterapią, tymi wszystkimi lekami, którymi go faszerowano...
Stracił włosy, na głowie nosił przewiązaną chustkę, oczy miał podkrążone, skórę bladą jak kartka papieru...
Niesamowicie przykry widok dla rodzica, ale i nie tylko, bo każdy z bliskich, kto przychodził odwiedzić naszego syna, był wielce poruszony tym co zobaczył, jednak nie dawaliśmy po sobie poznać tego co czujemy. Nauczyliśmy się udawać, byliśmy świetnymi aktorami. Ale czy tak można? Czy to było w porządku z naszej strony?
Wyniki testów, potwierdzających nasze rodzicielstwo wyszły pozytywne w 99,9%, a co za tym idzie sprawa o przyznanie praw rodzicielskich była formalnością, ale tylko i wyłącznie ze względu na stan zdrowia Kajetana. W innych okolicznościach, nawet z tym świstkiem papieru, zajęło by to więcej czasu. Przynajmniej tak powiedział kierownik domu dziecka i nasz prawnik. 
Coraz częściej zastanawialiśmy się też nad odwołaniem ślubu. To nie miało sensu w obliczu walki o życie Kajetana. Chociaż...sam Kajtek powiedział, że chce być na naszym weselu, nawet jeśli miałby być tam tylko przez kilka minut. Ciężka decyzja do podjęcia...
Budowa domu, tak jak było ustalone, ruszyła od marca, z tego nie zrezygnowaliśmy, gdyż duży dom będzie nam potrzebny. Bartosz zawiesił swą karierę reprezentacyjną na bliżej nieokreślony czas, byłabym zapomniała! Nie było innego wyjścia, on bardzo chciał być cały czas przy synu. 
Nieprzespane noce, godziny przy jego łóżku, sprawiły, że opadałam z sił, nie myślałam racjonalnie, byłam niekiedy wyłączona z rzeczywistości, ładowałam się kawą i papierosami, które ostatnio zawitały w mym życiu. Trułam się, ale tylko w taki sposób mogłam się odstresować. Bartek zawiesił swą karierę, rozpoczęła się reprezentacja, którą to przecież Kajtek tak bardzo chciał zobaczyć na żywo. Niestety nie będzie mu to teraz dane, ale mamy nadzieję, że kiedyś się uda. Nasi przyjaciele cały czas byli z nami. Ola Nowakowska czy też Iwona Ignaczak bardzo często towarzyszyły nam w klinice co bardzo, ale to bardzo pomagało w uporaniu się z tą sytuacją. 
Tak jak wspomniałam, słaniałam się na nogach, przez co często mdlałam. Bartek jak i sam Kajtek mówili mi bez przerwy bym pojechała do domu, przespała się, ale nie słuchałam ich. Ja w tamtej chwili się nie liczyłam. Najważniejszy był on! Teraz wiem, że właśnie dla niego powinnam bardziej wtedy dbać o siebie, ale nie myślałam o tym. A to był błąd. 

-Słuchajcie, chłopiec ma bardzo rzadką grupę krwi 0 Rh-, musimy mu ją ciągle przetaczać, ale niestety w bankach krwi są braki. Obdzwoniliśmy szpitale, by zorganizowali zbiórkę, ale to może potrwać a Kajtek musi ją dostać, że tak powiem "na już".-przekazał nam Wojtek, gdy zaprosił nas na rozmowę do swojego gabinetu-Jesteście jego rodzicami, które z was może być dawcą?

-Ja mam A+.-odparł Bartosz, zmartwiony tym, że jego krew się nie nadaje. Jak się domyślacie, Kajetan miał moją grupę, więc to ja musiałam pomóc.

-Ja mam 0-. -pokiwałam głową, ściskając męża za nadgarstek

-Okej...to pobierzemy do badania, sprawdzimy czy z twoją krwią wszystko w porządku i jeśli wyniki będą czyste to wtedy będziesz mogła być dawcą.-lekarz wymienił z nami porozumiewawcze spojrzenia, wstał i zaprosił mnie do zabiegowego, gdzie pielęgniarka miała pobrać materiał do ogólnego badania i rozmazu. Bartosz w tym czasie poszedł do naszego syna wraz z moimi rodzicami, którzy przyjechali w odwiedziny do wnuka. 
Usiadłam na fotelu, kobieta wkuła się w mą żyłę a ja czułam, że długo nie dam rady. Przed oczami pojawiły się mroczki, nogi nagle stały się zwaciałe, ale dalej twardo mówiłam, że wszystko gra, kiedy pielęgniarka pytała o moje samopoczucie.
Jak już skończyła i pozwoliła mi wstać to zrobiłam może ze dwa kroki i runęłam na ziemię jak deska. Narobiłam wszystkim stracha, ale to było tylko i wyłącznie wyczerpanie organizmu. Nic więcej! Przynajmniej tak mówiłam, by mi dali spokój a zajęli się Kajtusiem, który ich potrzebował. 
Mijały kolejne godziny, czekaliśmy na wyniki moich badań, siedząc w sali u syna. Oglądaliśmy we troje film na laptopie. Bartek siedział tuż przy chłopcu, ja niby to zaciekawiona filmem, cały czas wodziłam wzrokiem po ścianach, myśląc o tym, czy będę mogła oddać swoją krew. Byłam zdrowa, więc raczej nie było przeciwwskazań!
Niedługo potem zza drzwi wychylił się hematolog, prosząc nas na sekundę do siebie. Tak jak prosił, tak zrobiliśmy. Znowu usiedliśmy przy biurku, oczekując jego wypowiedzi. 
Ten zaś westchnął głośno, zagryzając wargę. Jego wyraz twarzy nie był zbyt radosny, ale nie mogłam go rozgryźć.

-Wszystko dobrze, tak? Żona może być dawcą, prawda?-zaczął w końcu Bartek, wymuszając na lekarzu to by w końcu coś powiedział, bo jego milczenie było straszne!

-Noo...wyniki są dobre, nawet bardzo dobre, ale...-stukał palcami o blat, wpatrując się w kartkę z diagnozą

-ALEEEEE?!?!-podniosłam nieco ton, zdenerwowana

-Poziom HCG u pani mieści się w granicach 7,650-229,000 mlU/ml.-zerknął na mnie niepewnie

-HCG?-zdziwił się Kurek-Co to?-dopytał zaciekawiony

-Pan sobie chyba żartuje, ja cierpię na niedrożność jajowodów!-zaśmiałam się histerycznie, przejmując od niego wyniki. Patrzyłam, patrzyłam i szczerze to nie dowierzałam.-Ginekolog powiedział, że nie będę miała więcej dzieci, że musiałby zdarzyć się cud, abym zaszła w ciążę! To jest jakaś pieprzona pomyłka!-krzyczałam, wstając z miejsca-Ja nie jestem w ciąży, słyszysz?! Nie jestem! Powtórzcie badanie, ja muszę oddać krew swojemu dziecku! Nie jestem w ciąży!-wpadłam w szał. Naprawdę, nie panowałam nad tym co robię, co mówię. Bartosz był w tak wielkim szoku, że przez kilka minut wcale się nie odzywał. Powiem więcej! W zasadzie jego tam nie było, wyłączył się, zupełnie jak podczas hipnozy. 
Hematolog podbiegł do mnie, chwytając za ramiona. Starał się mnie uspokoić, bo nerwy przecież i tak tutaj nic nie dadzą. Przeciwnie, tylko zaszkodzą. 

-Zdarzył się cud pani Moniko. Jest pani w ciąży, zaraz wezwę ginekologa, który panią zbada.-mówił do mnie spokojnie, trafiając swymi słowami do mej świadomości. Dopiero teraz zaczęłam to przetwarzać, teraz to do mnie dochodziło. Zelżałam z tonu, wzięłam głęboki wdech i spytałam:

-Co my teraz zrobimy?-zadrżałam, zakrywając usta dłonią

-To wyklucza Monikę, prawda?-siatkarz wrócił na ziemię, podrywając się z krzesła. W zasadzie to potrzebował tylko potwierdzenia swych przypuszczeń. Doskonale wiedział, że nie będę mogła pomóc.

-Żonę owszem, ale nie to dziecko, które rozwija się w jej łonie. Jeżeli dziecko urodzi się z tą samą grupą krwi to będziemy mogli skorzystać z krwi pępowinowej, która jest jeszcze lepsza od pobranej z żyły. Jednakże dopóki nie zostaną państwo prawnie uznani przez sąd jako rodzice Kajetana to nie możemy nic zrobić.-tłumaczył nam doktor Słowiński

-I tak działamy ponad prawem od dawna. Na nasze rodzicielstwo macie tylko wynik badania DNA a przed, nie mając tego świstka wierzyliście nam na słowo. Nie powinniście nam udzielać informacji o stanie zdrowia chłopca a jednak to robiliście i robicie.Teraz nagle potrzebny wam wyrok sądu?!-wrzasnął ponad dwumetrowy mężczyzna, kopiąc nogą w obrotowe krzesło, które to pod wpływem siły siatkarza, odjechało na koniec gabinetu lekarskiego

-Spokojnie panie Bartoszu.-szepnął, gestykulując dłonią. To było ciężkie dla nas wszystkich. Nawet lekarze Kajtka nie wiedzieli co mają robić. Wszystko się pierdzieliło, wszystko szło nie tak jak powinno.-Z badania HCG wynika, że dziecko może urodzić się za jakieś 6-7 miesięcy. Do tego czasu na pewno będzie po sprawie, chłopiec będzie prawnie uznany za waszego syna. Jednak do czasu porodu musimy podawać mu krew. Jak bank będzie coś miał to natychmiast nam przekaże, ale...proszę poinformować znajomych, rodzinę by zgłosili się do nas na badania, może ktoś zdoła pomóc.-poklepał Bartka po ramieniu, uśmiechając się pocieszająco-A panią zapraszam na ginekologię, zbada panią specjalista.-rzekł w moją stronę, więc nie pozostało mi nic innego jak tylko zrobić to co kazał. 


^O^
Cześć! Teraz to już powinnyście wiedzieć o jaki film chodzi :)
Wiem, że doprowadzam Was do płaczu, przepraszam! :)
Nie wiem co mam Wam jeszcze powiedzieć...po prostu czekajcie na dalszy rozwój. Przed nami jeszcze kilka rozdziałów, więc będzie się działo :*
Pozdrawiam, siatkarka <3