Wszystko to bardzo mocno odbijało się na naszym związku, który mimo tego, że przecież bardzo się kochaliśmy to jednak z każdym dniem oddalaliśmy się od siebie fizycznie.
Wracając do rozprawy, która była jedną i jedyną w tym procesie. Rozwiązanie nastąpiło wręcz na cito z powodu pogorszonego stanu zdrowia chłopca, oficjalnie, ku memu niedowierzaniu staliśmy się rodzicami Kajetana Galika i oficjalnie mogliśmy dysponować wszystkim co było, jest i będzie z nim związane. Nie uspokoiło to mnie.
Kajtek już poza krwią, potrzebował również szpiku kostnego. Ja dawcą być nie mogłam, Bartek również nie. Szansa na znalezienie kogoś spoza naszego otoczenia, kto mógłby bez żadnych przeszkód przekazać Kajtusiowi szpik była niezbyt duża, jednak wszyscy próbowali. Co rusz dostawaliśmy jakiś cynk, że jest dawca, że mamy materiał i następowała wielka radość, która mijała po chwili, bo okazywało się, że organizm naszego syna odrzucił krew lub szpik. Ta piekielna choroba nie dawała za wygraną. Zajmowała już wszystko co tylko mogła, nie reagując na żadne działania medycyny.
Lekarze przyznali nam, że rzadko mają do czynienia z tak upartą odmianą białaczki u dziecka.
Tak bardzo chciałam by ciąża dobiegła już końca, by to dziecko się urodziło i pomogło Kajetanowi. Nie traktowałam dziecka, które nosiłam pod sercem jako dar, jako moje słoneczko, mój cud, coś co miało wnieść szczęście do naszego domu. Nie, nie...to podłe co mówię, ale tak było.
Ono miało po prostu uratować naszego synka.
Plany związane z naszym ślubem kościelnym zeszły na drugi a nawet trzeci plan. Powiem więcej! Ten temat zniknął a wręcz został odwołany, tak jak wszystkie rezerwacje związane z weselem. To nie był czas.
Zbyt wiele się ostatnio przydarzyło...
Odkąd poznaliśmy diagnozę, dotyczącą choroby naszego syna, on ani razu nie został wypuszczony choćby na chwilę do domu. A tak bardzo tego chciał...Tak bardzo chciał zobaczyć i poczuć słońce, które przecież jak przystało na wiosnę, raczyło swym urokiem. Tak bardzo chciał usłyszeć śpiew ptaków, ujrzeć zieleniejące się drzewa, pójść na mecz. Choćby miałby to być ostatni raz...ostatni raz w jego życiu.
Nie mogliśmy tego słuchać.
On i lekarze coraz częściej mówili nam, że szanse maleją, że Kajtuś nie doczeka ratunku w postaci swego brata lub swojej siostry. To jeszcze 5 miesięcy! Długie, cholernie długie 5 miesięcy!
Pomału dopuszczałam do siebie tę myśl. Niechętnie, ale to robiłam.
-Mam dzisiaj spotkanie z Antigą, sama pojedziesz do szpitala.-odparł beznamiętnie mój mąż, siadając na skraju łóżka, na którym to leżałam by tak po prostu odpocząć. Nie miałam już siły przesiadywać ciągle na hematologii lub onkologii. Dla ciężarnej kobiety, na półmetku ciąży to było już za dużo.
-Jeżeli kadra jest dla ciebie ważniejsza od własnego dziecka. Proszę bardzo, jedź.-prychnęłam, przekładając się z boku na bok. Drażnił mnie. Myślałam, że już mu wybaczyłam, ale z każdą chwilą, z każdym dniem, z każdym jękiem wywołanym na skutek bólu, jaki wydobywał się z gardła Kajtka, powtarzałam sobie, że nienawidzę go za to, że oddaliśmy syna do adopcji, że straciliśmy tyle lat!
Tak. Nienawidziłam Bartosza Kurka. Człowieka, z którym spędziłam już kilkanaście lat swojego życia. Człowieka, z którym będę miała drugie dziecko. Człowieka, który jest moim mężem. Człowieka, którego...kocham...ale cóż znaczyła ta miłość w obliczu tak wielkiej tragedii. Nic. Dla mnie nic. Właściwie to zapomniałam, że darzę go uczuciem.
-Przestań.-poderwał się gwałtownie, podchodząc do balkonowego okna. Patrzył tępo na widoki rzeszowskiego parku, który znajdował się przy bloku, w którym mieszkaliśmy.
-Przestań? A może siatkówka nie jest dla ciebie ważniejsza?!-i ja nagle wstałam z łóżka, chwytając się za widoczny już brzuch-Wiesz co? To ty przestań w końcu udawać. Widzę, że chcesz wrócić do grania, że nie bez powodu jedziesz spotkać się ze Stefanem! Zawsze tak było. Nie liczyło się dla ciebie nic poza siatką. Kiedyś i teraz.-płakałam, ponownie, po raz enty. Żal, hormony. To wszystko wpływało na mnie i moje zachowanie. Ja nie panowałam nad tym co mówiłam. W zasadzie to nie obchodziło mnie to, czy ranię faceta, z którym przecież żyję.
-Jesteś podła.-po chwili przeniósł na mnie swój, nie wyrażający żadnych emocji, wzrok. On był obecny ciałem, ale nie duchem. Zupełnie jakbym śniła, jakbyśmy oboje śnili. To wszystko co się działo było tak nierealne, że aż trudno było uwierzyć, że trwa od wielu miesięcy. Tak, to był koszmar, z którego nie mogliśmy się wybudzić.
-Podła, bo mówię prawdę? Przypomnij sobie, przez kogo jest tak jak jest? Przez kogo naszego dziecka nie było przy nas przez 11 lat, co? No przez kogo? Przeze mnie?
To wszystko to jest twoja wina i przyznaj się w końcu do tego sam przed sobą póki nie jest za późno.-krzyczałam, wskazując na niego palcem. Tak bardzo chciałam by poczuł się za to wszystko odpowiedzialny.
-Nie będę tego słuchał, wychodzę.-wrzasnął ze złością, pozostawiając za sobą tylko trzask drzwi.
Poszedł na spotkanie z trenerem kadry. To wiem, ale co było potem? Nie wracał przez wiele godzin. Potrzebował pewnie chwili na zresetowanie głowy. I ja chyba też. Poszłam w odwiedziny do syna, który pierwsze co spytał, gdzie jest tata.
No co miałam powiedzieć? Skłamałam, że złapał przeziębienie i nie mógł przyjść, by go nie zarazić. To oczywiste, że trzeba było chronić Kajetana przed najdrobniejszymi infekcjami.
-Wiesz co...mam ochotę na gofra z bitą śmietaną i czekoladą.-wyszeptał chłopiec, podnosząc ociężale rękę, którą przytknął do mojego brzucha
-Przyniosę ci.-uśmiechnęłam się ciepło, kiwając głową-Nie ma sprawy.
-Jest jeszcze coś.-dodał po chwili, jęcząc z bólu, który nagle przeszył go, aż zwinął się niczym wąż
-Poproszę lekarza by dał ci coś przeciwbólowego.-wtrąciłam zmartwiona, wstając z krzesła
-Nie. Czekaj...-uspokoił mnie, uśmiechając się delikatnie-Nie chcę by to dziecko było traktowane jako królik doświadczalny, jak jakiś medykament. Ono na to nie zasłużyło. Ja i tak umrę a ono nie może cierpieć przeze mnie. Nie życzę sobie tego, rozumiesz mamo? Urodzisz je i nie pozwól na to by pobierali od niego cokolwiek. Nie możesz tego zrobić.-mówił stanowczym tonem, zupełnie jak jego ojciec. Wiedział czego chce. Wiedział co będzie najlepsze, ale nie chciałam tego słuchać, bo najważniejsze było to, by go wyleczyć. Nieważne jakim kosztem.
-Tylko w taki sposób możemy ci pomóc.-rzekłam niemrawo, pomału przetwarzając to co przed chwilą dotarło do mych uszu
-Ale ja nie chcę byście mi już więcej pomagali. Po prostu bądźcie ze mną do ostatniej chwili, nie narażajcie tego biedactwa na niebezpieczeństwo. Błagam.
^O^
Cześć. Nie było mnie troszkę, ale mam wytłumaczenie dla Was-rozpaczałam nad śmiercią księcia Mustafy ze "Wspaniałego Stulecia" :( :) :D
Przesyłam Wam coś takiego, może niezbyt długie, ani niezbyt dobre, ale na nic więcej mnie nie stać w tej chwili.
Pozdrawiam, siatkarka <3