poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział 19.

-Ósmy tydzień pani Moniko. Proszę posłuchać.-odparł zadowolony ginekolog, odtwarzając bicie serca dziecka, które rozchodziło się po całym gabinecie jak i po korytarzu. Jego słowa i ten dźwięk zapamiętam do końca życia. Jeszcze niedawno tak bardzo pragnęłam zajść w ciążę, poczuć to jeszcze raz, dać Bartoszowi zdrowe dziecko. Tak bardzo tego chciałam, strasznie przeżyłam fakt, iż już nigdy nie będzie mi to dane... 
Wtedy uważałam siebie za nic nie wartą kobietę, no bo jak mogłam nią być, skoro przeze mnie oboje nie mogliśmy począć dziecka?
Teraz nie płakałam ze szczęścia, nie skakałam z radości, nie dziękowałam Bogu za to, że wydarzył się cud.
Teraz płakałam z bezradności i przeklinałam Boga za to, że tak strasznie nam komplikuje, że pozwala na to, by niewinny chłopiec cierpiał, że nie pozwala mi pomóc a jedynie każe czekać...czekać aż 7 miesięcy. W przypadku Kajetana to wieczność. 
Wiele osób z naszego otoczenia, bliższego bądź dalszego, zgłaszało się do kliniki by przebadać swą krew i móc ewentualnie zostać dawcą. Była to nasza rodzina, byli to przeróżni siatkarze, ich żony, kobiety a nawet kibice siatkówki, którzy z dobrego serca postanowili wziąć udział w akcji stworzonej przez PZPS "Krew dla Kajtka. Cała siatkarska Polska pomaga." To był piękny gest ze strony prezesa związku, trenerów oraz przyjaciół. 
Przekazując wieść o ciąży najpierw naszym rodzicom, usłyszeliśmy, że to dobry znak z niebios, że teraz już wszystko się ułoży. To samo mówili Nowakowscy, Drzyzgi, Ignaczaki...a co mówiłam ja? Bartek nie raz usłyszał z moich  ust, iż los daje nam coś w zamian. Da jedno, zabierze drugie. Nie potrafił odpowiedzieć niczego sensownego. Kładł tylko dłoń na mym brzuchu, by potem przytulić mnie mocno do siebie i pocałować w skroń. 
Gdy w końcu zebraliśmy się, a zajęło nam to kilka tygodni, to powiedzieliśmy Kajtkowi o dziecku. Musieliśmy, bo niedługo i tak by się domyślił. Jego reakcja była zaskakująca dla nas dwoje. Bardzo, ale to bardzo zrobiło mi się smutno, że tak pomyślał, że tak nas ocenił, ale z drugiej strony...czy mogliśmy mu się dziwić? W końcu cały czas myślał, że jesteśmy sobie obcy, że nie łączą nas żadne więzy krwi...

-Będziecie mieli swoje dziecko to teraz pewnie wycofacie się z adopcji.-on to po prostu stwierdził, tak o, jakby go to znowu nie ruszyło-Nie będę miał do was żalu, w końcu i tak mi niewiele zostało.-zaśmiał się delikatnie, ale zaraz skrzywił, dając nam znać, iż coś go w środku mocno zabolało. Lekarze przekazali nam, że choroba pomału wyniszcza jego organy wewnętrzne. Atakuje je wolno, po kolei a potem boleśnie daje to odczuć Kajtusiowi, który zgrywał twardziela. Bez przerwy mówił, że go nic nie boli, że on się tam nie da byle jakiej białaczce, ale z dnia na dzień ból był coraz większy i nawet morfina już nie pomagała tak jak powinna. Białaczka u naszego syna postępowała w zawrotnym tempie i uparcie nie reagowała na leczenie. 

-Synu, nie mów tak. Za 2 tygodnie jest sprawa w sądzie a my za żadne skarby świata z ciebie nie zrezygnujemy. Kochamy cię, słyszysz?-zapewniał Bartosz, chwytając go za dłonie, które nie wyglądały już jak dłonie nastoletniego chłopca. Nie były delikatne, nie były lekko różowe...były białe, a na skórze malowały się ciemne plamy. W dotyku szorstkie, aż strach było za nie łapać. Nie dlatego, że tak wyglądały! Po prostu baliśmy się, że nawet dotykiem sprawimy mu ból. 

-Nie oszukujmy się, mówiłem, że wygram, i faktycznie prowadziłem 2:0, ale jest już 2:1 i nieuchronnie zbliża się tie-break, w którym różnie może być.-chrypiał, oblizując spierzchnięte usta. Ociężale podnosił powieki, które nim zdążyły się unieść, zaraz opadały. Poderwałam się gwałtownie, przykładając dłoń do jego czoła. 

-Jest rozpalony. Doktorze! Doktorze, szybko! On ma wysoką gorączkę!-wybiegłam zaraz na korytarz, krzycząc ile sił. Nie minęła chwila  a pielęgniarka wbiegła do sali a za nią prowadzący Kajtka onkolog, który wyprosił nas dwoje z pomieszczenia. 

-Bartek, ja wiem, że on nie da rady! Słyszysz, nasz syn umiera!-wrzeszczałam przez łzy, które to od wielu miesięcy nie opuszczały mej twarzy

-Uspokój się! Będzie dobrze!-chyba sam nie wierzył w to co mówił. Zaciskając szczękę, chodził nerwowo w kółko, by nagle stanąć pod ścianą i z całej siły w nią uderzyć pięścią. Aż się przestraszyłam. Z jego kostek sączyła się krew, gdyż przejechał nimi mocno po chropowatej warstwie muru. Syknął przez zęby a ja zaraz podleciałam bliżej, chwytając jego dużą dłoń.

-Trzeba to opatrzyć.- mruknęłam, pociągając nosem

-Trzeba pomóc Kajtkowi.-sprostował, wyrywając się-Monia, kurcze!-ręce założył za głowę a wzrokiem wodził po suficie-Mamy dla niego krew i to dosyć dużo. Wiele osób oddało mu ją, to co dzieje się teraz jest tylko przejściowe, rozumiesz?!-wbił we mnie swój wzrok, który był przepełniony strachem-Błagam, powiedz, że rozumiesz!-jęknął żałośnie, oczekując tego, że mu przytaknę, jednak ja tylko spuściłam wzrok, kręcąc przecząco głową. Oboje znaliśmy rokowania, jednak każde z nas miało już inne podejście do sprawy. Ja znowu się poddałam, tak jak kiedyś. On cały czas twierdził, tak jak wcześniej nasz syn, że wszystko będzie dobrze. Jednak Kajtek  już wiedział i dopuścił do siebie to, że jest źle. Bartek został sam i nie mógł tego znieść.

-Dostał leki, teraz śpi. Proszę iść do domu, odpocząć, zjeść coś ciepłego.-poinformował nas lekarz, wyłaniając się zza drzwi. Stanęliśmy na przeciw niego, chcąc dowiedzieć się wszystkiego na temat jego teraźniejszego stanu zdrowia.-Pani musi teraz o siebie dbać. Panie Bartoszu, proszę zabrać żonę. Przyjedźcie jutro.-i tyle. Nie powiedział nam nic więcej. Zmył się tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy o nic spytać. Zdezorientowani, odprowadzaliśmy go spojrzeniem w stronę wielkich, wahadłowych drzwi. 
Nie zamierzałam stamtąd wychodzić. Wiedziałam, że muszę być przy nim, bo nie wiadomo było ile to wszystko potrwa. A przecież musiał czekać! Za kilka miesięcy miało urodzić się dziecko, które miało dać mu drugie życie, tylko problem w tym, że stan Kajtka pogarszał się z dnia na dzień a te długie miesiące oczekiwania na krew pępowinową brzmiały jak abstrakcja. 

-Doktor ma rację...musisz dbać o siebie i dziecko. Nie jadłaś nic od rana.-szepnął zmartwiony Bartek, przykucając obok. Objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie

-Znając mnie, znając ciebie...Nie ma nic co moglibyśmy zrobić.-wtuliłam się w niego, wsuwając dłoń w kieszeń jego bluzy. Szlochałam cicho a on, szepcąc mi do ucha coś przypominającego "Ciiiiii", po chwili pocałował mnie namiętnie, zupełnie jakby czuł, że tego pragnę i potrzebuję. Rozumieliśmy się bez słów. 

-Po prostu musimy stawić temu czoło.-pokiwał głową, dotykając mego brzucha-Zależy mi na was trojgu. Na tobie, Kajtku i tym maleństwu. Jesteście moim światem i musicie być zdrowi. Dlatego dbaj o siebie, bo tym samym dbasz o Kajtusia i niego, albo nią.

-Kocham cię Bartek. Tak bardzo cię kocham.-ocierając resztki łez  z policzków, po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się promiennie. Nie potrzebowałam teraz jego zapewnień o tym, że również mnie kocha i beze mnie by sobie nie poradził z tym wszystkim. Nie musiał o tym mówić. Wystarczyło, że razem przez to przechodziliśmy. Tylko tyle! A nawet...aż tyle.


^O^
Jezu, przepraszam Was...
Taka kicha wyszła, że ja pierdziu! :O
Dodałam, bo wyjeżdżam i nic nie będzie potem, ale wena mi uciekła a jedna z Was dzisiaj pytała, kiedy nowy :)
No więc jest, ale nijaki :)
Pozdrawiam <3

10 komentarzy:

  1. Ja Ci tu kuwa dam nijaki..
    Poryczalam sie jak bobr..
    Kajtek zachowuje sie jak dorosły..
    Nadal wierze, że wygra..Musi kurna, slyszysz??

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka kicha?
    Jest super, lecz Kajtek ma przeżyć !

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć. Mój pseudonim to Alex :) Jestem tutaj pierwszy raz. Nie czytałam jeszcze wszystkich rozdziałów, za chwilę to nadrobię bo nie jest ich dużo. Dziewczyno jak Ty mogłaś napisać coś takiego, że to jakaś kicha... Nie wiedziałam dokładnie o co chodzi a poleciały mi łzy.. Mam nadzieję, że z małym Kajtkiem będzie wszystko i Monika zacznie o siebie dbać skoro ma urodzić dziecko...

    Zapraszam Cię do siebie. Moje opowiadanie ma 36 rozdziałów. Dwa razy musiałam zmieniać adres bloga z powodów technicznych. Pewnie nie będzie Ci się chciało czytać od początku więc Ci streszczę :

    Głównymi bohaterami są dwie rodziny Państwo Kurek i Państwo Pawłowscy. Państwo Kurek są nowymi sąsiadami Państwa Pawłowskich. Państwo Kurek mają dwóch synów - rozrabiakę Kubę i doświadczonego siatkarza- Bartka Emotikon smile. Państwo Pawłowscy mają córkę- nieśmiałą studentkę magisterki z dziennikarstwa Olę. Szybko nawiązują się nowe znajomości. Kurek i Pawłowscy zaprzyjaźniają się. Kuba związał się z kuzynką Oli- Adą. Jedynie Ola i Bartek nie mają okazji się poznać, ponieważ rzadko przebywają w swoich domach. Ich spotkanie aranżuje Kuba..Niestety nastolatek narozrabiał i ich znajomość rozpoczyna się nieporozumieniem. Po śmierci dziewczyny Bartka, między Olą a nim rodzi się uczucie. Tak mocne, że aktualnie zajmują się organizowaniem swojego ślubu. Ola tymczasem rozpoczyna karierę wokalną :)

    To są adresy:
    http://zyciowedylematy.blogujaca.pl/

    http://you-and-me-forever.blog.pl/

    http://on-ukradl-jej-serce.blog.pl/

    Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech ta choroba zostawi to biedne dziecko... Rozdział cudowny! DZIĘKUJĘ ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niech Kajtek wyleczy się ,niech stanie się jakiś cud. Bartek kocha swoje skarby i to widać.czekam na kolejny.Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No nie wierzę wszystko sie im strasznie pokomplikowalo a nialo byc juz tak dobrze. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  7. Jaki nijaki ? Co ty gadasz ?!
    Mega jest ! Tylko niech Kajtek już będzie zdrowy.
    Do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. jest mi tak cholernie szkoda Kajtka, taki młody, a już przeżywa takie straszne rzeczy. z drugiej strony ciąża Moniki. siedem miesięcy to bardzo długo w przypadku takiej choroby... muszą sobie jakoś poradzić, wierzę w nich!

    OdpowiedzUsuń