Tak się nie da, lekarz psychiatra nie potrafił zapanować sam nad swoją psychiką. To jest chore.
Bartosz nie mógł zrozumieć mojej rezygnacji, bo przecież tak bardzo chciałam by Kajtek był nasz.
Chciałam, ale to było zanim dowiedzieliśmy się prawdy. Prawdy, że on jest naprawdę nasz.
Ja przestałam nawet go odwiedzać bez wcześniejszego wyjaśnienia. Znowu porzuciłam tego chłopca i to po raz kolejny świadomie. Bartek starał się mnie w tym wspierać jako mąż, przyjaciel, życiowy partner. Takie było jego zadanie. Miałam wrażenie, że nawet trochę pojął mój stan, ale przecież tylko udawał. Udawał, bo po każdym treningu szedł do Kajtka. Szedł i spędzał z nim czas a na pytanie "Co z Monią?", odpowiadał że się rozchorowałam i nie chcę go zarazić, albo też, że musiałam służbowo wyjechać. Początkowo nie miałam o tym pojęcia, ale któregoś dnia zupełnie przypadkiem zauważyłam, idąc z supermarketu, wychodzącego Bartka właśnie z Domu Dziecka.
Nawet się nie zapierał, kiedy to w domu spytałam co tam robił. Od razu, bez owijania w bawełnę wszystko mi opowiedział. Może z zewnątrz nie było tego po mnie widać, ale w środku strasznie się cieszyłam, że choć on trzeźwo myślał.
Na liście małżeństw oczekujących na możliwość adopcji oczywiście widnieliśmy, ale musieliśmy swoje odczekać. Swoje w tym przypadku to kilka lat, więc nawet przestałam o tym myśleć.
Na mym telefonie ponownie wyświetliło się nieodebrane połączenie od chłopca. Wiedziałam, że jak odbiorę to się rozkleję i załamię. To było ponad moje siły już. Pomagałam innym ludziom, ale samej sobie nie potrafiłam.
Siedziałam na kanapie w salonie, zatapiając swe smutki w lampce wina. Kurka znowu nie było, tym razem wyjechał z Asseco do Niemiec na rozgrywki, więc zapowiadał się kolejny samotny wieczór.
Film w telewizji, który to wcale mnie nie zainteresował jednak leciał tylko po to by po mieszkaniu roznosił się jakiś dźwięk. Nie lubiłam ciszy. Dobijała mnie jeszcze bardziej.
Rozmyślałam o różnych rzeczach, dzierżąc w dłoni alkohol. Dopiero na ziemię sprowadziło mnie głośne pukanie do drzwi, jak się zaraz okazało były to Iwona Ignaczak i Monika Król, które to nasłał na mnie mój kochany mąż.
Wiedziały, że coś jest nie tak już wcześniej, bo przestałam przychodzić na mecze i wspólne spotkania a przecież nigdy tego nie robiłam. Zawsze byłam obecna.
-Mooonia, co się dzieje?-dziewczyna Drzyzgi zasiadła obok, obejmując mnie ramieniem
-Kochana moja...-Iwona przykucnęła naprzeciw, dłonie kładąc na moich kolanach
-Jest okej.-odparłam, tępo wpatrując się w podłogę
-Nie jest, Bartek nam powiedział...-Ignaczakowa nie wiedziała jak skonstruować zdanie by zabrzmiało dobrze i broń Boże jakoś mnie nie uraziło
-Nie uciekaj od Kajtusia, on ciebie potrzebuje. Potrzebuje, bo jesteś jego mamą. Nie każ mu myśleć, że zrobił coś nie tak skoro nie przychodzisz.-delikatnym tonem rzekła Monika, która to opuszkami palców gładziła me ramię
Miała całkowitą rację, ja o tym wiedziałam. Każde jej słowo było w 100 procentach trafione.
Pociągnęłam nosem by zaraz się odezwać.
-Jesteście naprawdę kochane. Cieszę się, że was mam.-uśmiechnęłam się lekko, ukradkiem ocierając pojedynczą łezkę, wydostającą się z oka
-Nie dziękuj nam tylko swojemu mężowi, który strasznie cię kocha i martwi się o ciebie jak cholera.-dodała 37-latka, siadając z drugiej strony, tak że zaraz znalazłam się w objęciach dwóch kobiet
Ich obecność, ich słowa sprawiły, że dostałam mega kopa. To się nazywa przyjaźń.
Spędziłyśmy razem całą noc na rozmowach, wspólnym oglądaniu filmów.
Trochę jakby mi przeszło a po powrocie Bartosza na powitanie na lotnisku nie powiedziałam nic innego jak tylko DZIĘKUJĘ. Za to, że był,jest i będzie. Za to, że tak bardzo mnie kocha i okazuje to na każdym kroku mimo tylu lat razem. Nic się nie zmieniło, nic się nie wypaliło.
-Dobrze widzieć cię znowu uśmiechniętą.-zagadnął już w sypialni, kiedy to rozpakowywałam jego rzeczy i chowałam do szafy
-Dobrze jest się znowu uśmiechać.-na mej twarzy po raz kolejny tego dnia zagościł ogromny uśmiech-Zadzwoniłam do niego.-powiedziałam, zamykając szafę a pustą walizkę upchałam pod łoże
-I co?-spytał wyraźnie zaciekawiony, rzucając się brzuchem na łóżko a kiedy już leżał to rękoma podparł głowę i wpatrywał się we mnie, oczekując na odpowiedź
-Idziesz jutro z nami na spacer? Dostałam zgodę od jego opiekuna, możemy wziąć go na 2 godziny po szkole.-ułożyłam się wygodnie obok by poczuć zaraz jak jego wielka ręka przygniata mój brzuch
-Jasne, z chęcią z wami pójdę.-szepnął mi do ucha, przymykając powieki-Ej!-poderwał się nagle jakby do jego głowy wpadła genialna myśl-To będzie nasz pierwszy raz!
-Pierwszy raz?-zmarszczyłam brwi, układając drobną dłoń na jego policzku
-Pierwszy raz we troje, jak prawdziwa rodzina.-zaśmiał się, pochylając nade mną po to by złożyć na ustach czuły pocałunek
-Podoba mi się to.-zachichotałam, przygryzając jego wargę
-Konkretnie to...-szepnął, całując kolejny raz z rzędu-czy spacer we troje?-i na to również nie omieszkał ponowić czynności sprzed chwili
-I to i to.-ręce oplotłam na jego szyi kiedy to całkowicie zawisł nade mną
Bliskość jego ciała przyprawiała mnie o dreszcze, bliskość jego ust o przyjemne ciepło na sercu...
I pomyśleć, że ten wielki mięśniak potrafi jednak tak bardzo kochać. I to już nie tylko mnie a także naszego syna.
Kiedy ja się poddałam i uciekłam, on dalej był przy nim. Był i pokazał mi tym samym, że się myliłam wcześniej. Pokazał, że mu zależało i zależy a słowa sprzed prawie 12 lat były tylko słowami niedojrzałego chłopaczka, który musiał po prostu dorosnąć.
^O^
Jestem :)
Coś czuję, że chyba wena mi wraca, bo jakoś lekko mi się napisało ten rozdział :)
Przepraszam was za zaległości na waszych blogach, ale serio, laptopa biorę w ręce tylko raz w tygodniu! :)
Obiecuję, że nadrobię ^^
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania <3