Ta myśl ciągle mi towarzyszyła. Załamałabym się, ale przy życiu trzymał mnie ukochany, rodzina, znajomi i Kajtek, który to każdego dnia, podczas wspólnych zajęć wywoływał na mej twarzy wielki uśmiech.
Dwa miesiące temu, czyli 1. lipca 2016 roku, wzięliśmy cichy ślub w rzeszowskim Urzędzie Stanu Cywilnego, na którym obecni byli tylko nasi rodzice, brat Bartka oraz Nowakowscy i Ignaczaki, jako najlepsi i najbliżsi przyjaciele. To było i jest nam potrzebne niczym tlen do życia. Przysięgłam sobie, że jak tylko całkowicie do siebie dojdę to zastanowimy się poważnie o adopcji. Żadnej innej opcji by mieć dziecko nie braliśmy pod uwagę.
Życie układa się niesamowicie dziwnie i my jesteśmy na to idealnym przykładem, bo przecież nasze plany wyglądały zupełnie inaczej. Miał być uroczysty ślub kościelny, huczne wesele a potem gromadka dzieciaczków i życie razem długo i szczęśliwie. Takie love story z happy endem.
Nic z tego.
Jest pogmatwane życie, cichy ślub i uporczywa walka.
Walka o normalność w naszym związku, której od lat nie ma.
Na ubiegłych Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro chłopcy wywalczyli mistrzostwo, więc mogę z dumą rzec, iż jestem żoną Mistrza Olimpijskiego. Jak to pięknie brzmi!
Medal znalazł swoje honorowe i zaszczytne miejsce nad naszym łóżkiem sypialnianym, co za tym idzie nikt poza nami dwojga nie może go zobaczyć, ale to był pomysł Bartosza i niech tak zostanie. Obok tego świecidełka jest coś jeszcze a mianowicie akt ślubu oprawiony w ramkę. Miło się zasypia, mając coś takiego nad głową. To przypomina nam o rzeczach, które w życiu się naprawdę udały.
W niewielkiej przerwie pomiędzy końcem sezonu reprezentacyjnego a początkiem sezonu klubowego wybraliśmy się na spóźnioną podróż poślubną i to nie za granicę. Żadne Hawaje, Seszele, Karaiby czy Egipt. Nic z tych rzeczy. Po raz pierwszy od lat zdecydowaliśmy się pojechać w polskie góry a konkretniej do Zakopanego. Ten klimat, ci ludzie, te widoki...Nie do opisania.
Nie trzeba nam było palm i 40 stopni ciepła. Nie o to już chodziło.
3. doba w hotelu Crocus mijała nam w przyjemnej atmosferze. Po odprężającej kąpieli w jacuzzi i bogatej kolacji wyszliśmy na spacer, chadzając po Krupówkach.
Chłodne powietrze drażniło me policzka, co powodowało dosyć nieprzyjemne uczucie pieczenia.
-Wracajmy już, zimno mi.-zaproponowałam, pocierając zmarznięte polika
-Co ty gadasz, końcówka lata, piękny wrzesień, 8 stopni wieczorem, na górach trochę śniegu a ty chcesz wracać do ciepłego hotelu pod puchową pierzynkę?!-zarechotał, obejmując mnie ramieniem w pasie-A mówiłem, polecimy do Turcji to NIE, bo pani chce w Polsce a jak już jesteśmy w tej Polsce to pani zimno i chce wracać do hotelu zamiast zwiedzać piękne zakątki.-marudził, naśladując mój głos
-W łeb zarobisz!-parsknęłam, świrując teatralnie oczyma
-Pięknie się odzywasz do mężusia, pięknie.-kiwał głową, zaciskając szczękę-Jakby to teściowa słyszała co jej córcia mówi to ja nie wiem...-skrzyżował ręce na klatce piersiowej, siadając gwałtownie na ławce . Wzrok skierował ku górze, próbując ukryć swój cwaniakowaty uśmieszek a palcami stukał o kolana.
-O jojku! Już, pędź do teściowej na skargę! Biedny Bartunio, jeju, jeju.-pogłaskałam go po głowie, śmiejąc się głośno-A pro po Turcji. Obiecałam Monice, że w lutym przylecę na urodziny Poli. Ty pewnie nie będziesz mógł?-zerknęłam spod oka, zasiadając obok
-No pewnie, że nie. Sezon w pełni wtedy, ale leć i baw się dobrze.-zamknąwszy oczy, oparł się wygodnie, napawając chwilą ciszy jaka zapadła na ulicy stolicy Tatr.
Uczyniłam to samo. Mały czillaucik, który jednak nie trwał długo, bo przerwał go dźwięk mego telefonu.
-Słucham ciebie Kajtuś? Kiedy wracam? No za jakieś 4 dni będę...będziemy. A co u ciebie? Jak w szkole? Aha! Nie zapomnij o piątkowym sprawdzianie z angielskiego! No ja myślę, że się uczyłeś. Zobaczymy jaką ocenę dostaniesz. No pa, później się odezwę! Albo jutro po południu. No, buźka.-trajkotałam jak prawdziwa mamuśka, czemu przysłuchiwał się bacznie Kurek, ze zdziwieniem marszcząc brwi.
-Moniaaaaa....-przeciągnął, przyglądając mi się bacznie
-No co się gapisz jak ciele w malowane wrota?-zajęłam, chowając komórkę w kieszeń kurtki
-Ty dobrze wiesz.-zmrużył oczy, wkładając palec wskazujący do ust by zaraz zagryźć paznokieć. Z wyrazu jego twarzy mogłam się dowiedzieć, że teraz myśli o czymś i to bardzo dokładnie.
Nie zadawałam więcej pytań a jedynie wstałam i ruszyłam przed siebie, nie czekając na niego. Szłam w kierunku Crocusa dosyć wolnym krokiem, więc chwilę potem Kurek wyrównał ze mną. Cała droga minęła nam bez słowa a w zasadzie to nawet już w naszym apartamencie nie rozmawialiśmy ze sobą. Naprawdę nie wiedziałam o co mu chodziło. Wydawał się być czymś naprawdę zamyślonym.
Wskoczyłam pod prysznic, napawając się ciepłą wodą, spływającą po mym nagim ciele, umyłam głowę a gdy wyszłam z łazienki to owinięta ręcznikiem zasiadłam na łóżku, smarując nogi pachnącym balsamem do ciała.
-Ty chcesz go adoptować.-powiedział nagle, wyłaniając się zza gazety, którą to niby czytał uparcie od ponad pół godziny
Z wrażenia tubka wyleciała mi z dłoni a serce zaczęło walić młotem. Bałam się tej rozmowy i w głębi modliłam się o to by nigdy tego nie poruszył. A jednak.
-Bez twojej zgody i chęci działać nie będę. To ma być nasza wspólna decyzja. Musimy oboje tego chcieć.-szepnęłam, spuszczając wzrok
-On ma 11 lat. Te wszystkie procedury adopcyjne trwają nieraz latami i niekiedy wcale się nie udaje. Chcesz temu dzieciakowi narobić nadziei na to, że będzie miał znowu prawdziwą rodzinę?-poderwał się, odkładając gazetę na stolik.-Monia, ty już jemu narobiłaś nadziei. Gdyby tak nie było to nie traktował by ciebie jak matkę.-kucnął przede mną, chwytając za dłonie-Spójrz na mnie.-dodał, unosząc palcem mój podbródek
-Nie wiem jak to się stało kochanie...nie wiem. Ja go po prostu pokochałam. Nie potrafię tego wyjaśnić.-pociągnęłam nosem, czując jak mój głos zaczyna się łamać-Wiem, że chciałbyś mieć nasze dziecko, maleństwo, które ja urodzę, które będzie cząstką nas dwojga, ale niestety nie dam rady. Nie mogę. Przepraszam.-mówiąc te słowa, nerwowo nakręcałam skrawek ręcznika na palec a zaraz robiłam to samo z mokrymi jeszcze kosmykami włosów
-Ciii....to ja przepraszam.
-Za co?
-Nieważne teraz...nieważne.-uśmiechnął się delikatnie, składając na mym czole czuły pocałunek.
Powrót do Rzeszowa wiązał się z powrotem do rzeczywistości, do pracy, zajęć codziennych a przede wszystkim z powrotem do Domu Dziecka, który stał się moim drugim domem a wszyscy moi podopieczni-rodziną.
^O^
Czizas! Przepraszam Was za to na górze, ale wena mi zwiała! Pisałam ten rozdział tydzień i ledwo, ledwo go teraz skończyłam. Nawet długością nie grzeszy! Boże, aż mi wstyd :O
A teraz tak z innej beczki-łączę się w bólu z rodzinami ofiar ataku terrorystycznego w Paryżu. Co się dzieje to przechodzi ludzkie pojęcie :(
#pray4paris
#pray4france
Skomentuje jak znajde chwilkę;*
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział ;) no tak ślub, Monika nie może mieć dzieci,mam nadzieje że jakimś cudem zajdzie w ciąże. Szkoda ,że tylko cywilny, mam nadzieje że doczekamy się kościelnego ślubu. Widzę ,że Bartek ma racje że Monika chce adoptować Kajtka , może niech to zrobią,ona go pokochała to Bartek go pokocha. czekam na kolejny . Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńJestem. przeczytalam, świetny czekam na następny. :D
OdpowiedzUsuńCoś mi się wydaje że Kajtek to syn Moniki i Bartka który został adoptowany po urodzeniu. :) Czekam na następny rozdział. Buziaki!
OdpowiedzUsuńmam wrażenie, że Kajtek to ich syn, ale mogę się mylić.
OdpowiedzUsuńA jednak był ślub! :) Tylko coś szybko młodzi się pokłócili... Kajtek to świetny chłopak, tylko coś widzę, że Bartkowi to nie na rękę...
OdpowiedzUsuń