sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 5.

Minęło kilka miesięcy .Na ostatniej wizycie u lekarza dowiedziałam się, że niestety dzieci już mieć nie będę z powodu niedrożności jajowodów. Przeżyłam szok. Czułam się jak już nic nie warta kobieta. Jak jedno wielkie NIC. W tamtej chwili doszło do mnie również to, że to może być swego rodzaju kara. Kara za to, że oddaliśmy swoje pierwsze dziecko do adopcji.
Ta myśl ciągle mi towarzyszyła. Załamałabym się, ale przy życiu trzymał mnie ukochany, rodzina, znajomi i Kajtek, który to każdego dnia, podczas wspólnych zajęć wywoływał na mej twarzy wielki uśmiech.
Dwa miesiące temu, czyli 1. lipca 2016 roku, wzięliśmy cichy ślub w rzeszowskim Urzędzie Stanu Cywilnego, na którym obecni byli tylko nasi rodzice, brat Bartka oraz Nowakowscy i Ignaczaki, jako najlepsi i najbliżsi przyjaciele. To było i jest nam potrzebne niczym tlen do życia. Przysięgłam sobie, że jak tylko całkowicie do siebie dojdę to zastanowimy się poważnie o adopcji. Żadnej innej opcji by mieć dziecko nie braliśmy pod uwagę.
Życie układa się niesamowicie dziwnie i my jesteśmy na to idealnym przykładem, bo przecież nasze plany wyglądały zupełnie inaczej. Miał być uroczysty ślub kościelny, huczne wesele a potem gromadka dzieciaczków i życie razem długo i szczęśliwie. Takie love story z  happy endem.
Nic z tego.
Jest pogmatwane życie, cichy ślub i uporczywa walka.
Walka o normalność w naszym związku, której od lat nie ma.
Na ubiegłych Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro chłopcy wywalczyli mistrzostwo, więc mogę z dumą rzec, iż jestem żoną Mistrza Olimpijskiego. Jak to pięknie brzmi!
Medal znalazł swoje honorowe i zaszczytne miejsce nad naszym łóżkiem sypialnianym, co za tym idzie nikt poza nami dwojga nie może go zobaczyć, ale to był pomysł Bartosza i niech tak zostanie. Obok tego świecidełka jest coś jeszcze a mianowicie akt ślubu oprawiony w ramkę. Miło się zasypia, mając coś takiego nad głową. To przypomina nam o rzeczach, które w życiu się naprawdę udały.
W niewielkiej przerwie pomiędzy końcem sezonu reprezentacyjnego a początkiem sezonu klubowego wybraliśmy się na spóźnioną podróż poślubną i to nie za granicę. Żadne Hawaje, Seszele, Karaiby czy Egipt. Nic z tych rzeczy. Po raz pierwszy od lat zdecydowaliśmy się pojechać w polskie góry a konkretniej do Zakopanego. Ten klimat, ci ludzie, te widoki...Nie do opisania.
Nie trzeba nam było palm i 40 stopni ciepła. Nie o to już chodziło.
3. doba w hotelu Crocus mijała nam w przyjemnej atmosferze. Po odprężającej kąpieli w jacuzzi i bogatej kolacji wyszliśmy na spacer, chadzając po Krupówkach.
Chłodne powietrze drażniło me policzka, co powodowało dosyć nieprzyjemne uczucie pieczenia.

-Wracajmy już, zimno mi.-zaproponowałam, pocierając zmarznięte polika

-Co ty gadasz, końcówka lata, piękny wrzesień, 8 stopni wieczorem, na górach trochę śniegu a ty chcesz wracać do ciepłego hotelu pod puchową pierzynkę?!-zarechotał, obejmując mnie ramieniem w pasie-A mówiłem, polecimy do Turcji to NIE, bo pani chce w Polsce a jak już jesteśmy w tej Polsce to pani zimno i chce wracać do hotelu zamiast zwiedzać piękne zakątki.-marudził, naśladując mój głos

-W łeb zarobisz!-parsknęłam, świrując teatralnie oczyma

-Pięknie się odzywasz do mężusia, pięknie.-kiwał głową, zaciskając szczękę-Jakby to teściowa słyszała co jej córcia mówi to ja nie wiem...-skrzyżował ręce na klatce piersiowej, siadając gwałtownie na ławce . Wzrok skierował ku górze, próbując ukryć swój cwaniakowaty uśmieszek a palcami stukał o kolana.

-O jojku! Już, pędź do teściowej na skargę! Biedny Bartunio, jeju, jeju.-pogłaskałam go po głowie, śmiejąc się głośno-A pro po Turcji. Obiecałam Monice, że w lutym przylecę na urodziny Poli. Ty pewnie nie będziesz mógł?-zerknęłam spod oka, zasiadając obok

-No pewnie, że nie. Sezon w pełni wtedy, ale leć i baw się dobrze.-zamknąwszy oczy, oparł się wygodnie, napawając chwilą ciszy jaka zapadła na ulicy stolicy Tatr.
Uczyniłam to samo. Mały czillaucik, który jednak nie trwał długo, bo przerwał go dźwięk mego telefonu.

-Słucham ciebie Kajtuś? Kiedy wracam? No za jakieś 4 dni będę...będziemy. A co u ciebie? Jak w szkole? Aha! Nie zapomnij o piątkowym sprawdzianie z angielskiego! No ja myślę, że się uczyłeś. Zobaczymy jaką ocenę dostaniesz. No pa, później się odezwę! Albo jutro po południu. No, buźka.-trajkotałam jak prawdziwa mamuśka, czemu przysłuchiwał się bacznie Kurek, ze zdziwieniem marszcząc brwi.

-Moniaaaaa....-przeciągnął, przyglądając mi się bacznie

-No co się gapisz jak ciele w malowane wrota?-zajęłam, chowając komórkę w kieszeń kurtki

-Ty dobrze wiesz.-zmrużył oczy, wkładając palec wskazujący do ust by zaraz zagryźć paznokieć. Z wyrazu jego twarzy mogłam się dowiedzieć, że teraz myśli o czymś i to bardzo dokładnie.

Nie zadawałam więcej pytań a jedynie wstałam i ruszyłam przed siebie, nie czekając na niego. Szłam w kierunku Crocusa dosyć wolnym krokiem, więc chwilę potem Kurek wyrównał ze mną. Cała droga minęła nam bez słowa a w zasadzie to nawet już w naszym apartamencie nie rozmawialiśmy ze sobą. Naprawdę nie wiedziałam o co mu chodziło. Wydawał się być czymś naprawdę zamyślonym.
Wskoczyłam pod prysznic, napawając się ciepłą wodą, spływającą po mym nagim ciele, umyłam głowę a gdy wyszłam z łazienki to owinięta ręcznikiem zasiadłam na łóżku, smarując nogi pachnącym balsamem do ciała.

-Ty chcesz go adoptować.-powiedział nagle, wyłaniając się zza gazety, którą to niby czytał uparcie od ponad pół godziny
 Z wrażenia tubka wyleciała mi z dłoni a serce zaczęło walić młotem. Bałam się tej rozmowy i w głębi modliłam się o to by nigdy tego nie poruszył. A jednak.

-Bez twojej zgody i chęci działać nie będę. To ma być nasza wspólna decyzja. Musimy oboje tego chcieć.-szepnęłam, spuszczając wzrok

-On ma 11 lat. Te wszystkie procedury adopcyjne trwają nieraz latami i niekiedy wcale się nie udaje. Chcesz temu dzieciakowi narobić nadziei na to, że będzie miał znowu prawdziwą rodzinę?-poderwał się, odkładając gazetę na stolik.-Monia, ty już jemu narobiłaś nadziei. Gdyby tak nie było to nie traktował by ciebie jak matkę.-kucnął przede mną, chwytając za dłonie-Spójrz na mnie.-dodał, unosząc palcem mój podbródek

-Nie wiem jak to się stało kochanie...nie wiem. Ja go po prostu pokochałam. Nie potrafię tego wyjaśnić.-pociągnęłam nosem, czując jak mój głos zaczyna się łamać-Wiem, że chciałbyś mieć nasze dziecko, maleństwo, które ja urodzę, które będzie cząstką nas dwojga, ale niestety nie dam rady. Nie mogę. Przepraszam.-mówiąc te słowa, nerwowo nakręcałam skrawek ręcznika na palec a zaraz robiłam to samo z mokrymi jeszcze kosmykami włosów

-Ciii....to ja przepraszam.

-Za co?

-Nieważne teraz...nieważne.-uśmiechnął się delikatnie, składając na mym czole czuły pocałunek.

Powrót do Rzeszowa wiązał się z powrotem do rzeczywistości, do pracy, zajęć codziennych a przede wszystkim z powrotem do Domu Dziecka, który stał się moim drugim domem a wszyscy moi podopieczni-rodziną.


^O^
Czizas! Przepraszam Was za to na górze, ale wena mi zwiała! Pisałam ten rozdział tydzień i ledwo, ledwo go teraz skończyłam. Nawet długością nie grzeszy! Boże, aż mi wstyd :O
A teraz tak z innej beczki-łączę się w bólu z rodzinami ofiar ataku terrorystycznego w Paryżu. Co się dzieje to przechodzi ludzkie pojęcie :( 
#pray4paris
#pray4france 

6 komentarzy:

  1. Skomentuje jak znajde chwilkę;*

    OdpowiedzUsuń
  2. genialny rozdział ;) no tak ślub, Monika nie może mieć dzieci,mam nadzieje że jakimś cudem zajdzie w ciąże. Szkoda ,że tylko cywilny, mam nadzieje że doczekamy się kościelnego ślubu. Widzę ,że Bartek ma racje że Monika chce adoptować Kajtka , może niech to zrobią,ona go pokochała to Bartek go pokocha. czekam na kolejny . Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem. przeczytalam, świetny czekam na następny. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś mi się wydaje że Kajtek to syn Moniki i Bartka który został adoptowany po urodzeniu. :) Czekam na następny rozdział. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  5. mam wrażenie, że Kajtek to ich syn, ale mogę się mylić.

    OdpowiedzUsuń
  6. A jednak był ślub! :) Tylko coś szybko młodzi się pokłócili... Kajtek to świetny chłopak, tylko coś widzę, że Bartkowi to nie na rękę...

    OdpowiedzUsuń