sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 6.

-Zrobimy to, jeśli tak bardzo tego chcesz,umów  nas na rozmowę w Domu Dziecka.-szepnął, zachodząc mnie od tyłu. Swe duże dłonie ułożył na mych biodrach, nos zatapiając w pachnących włosach.

-Ty też musisz tego chcieć.-rzekłam dosyć beznamiętnie, krojąc warzywa na zupę

-Chcę. Chcę, bo Ty tego chcesz. Niczego więcej nie potrzeba.-czarodziej, istny czarodziej. Wszystkie jego słowa działały na mnie jak zaklęcia. Uśmiechnęłam się niezauważalnie, by kiwnąć tylko głową na znak zrozumienia.
Niedługo potem zadzwoniłam do kierownika placówki, umawiając nas na spotkanie. Miało odbyć się dnia następnego, więc bez chwili zastanowienia zaczęłam szykować wszystkie dokumenty jakie były nam potrzebne. Akta urodzenia, akt ślubu, zaświadczenie o stałym zameldowaniu i świadectwa zatrudnienia.
W głębi  powtarzałam sobie, że to tylko formalności, że skoro Kajetan nas lubi to nie będzie żadnych przeszkód a przecież doskonale znałam przepisy! Doskonale wiedziałam, że to nie jest pstryknięcie palcem. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, że znajdzie się jakiś haczyk i oczywiście takowy był już na samym starcie.

(...)

Wchodząc do gabinetu dyrektora, czułam jak pot zalewa mnie od środka. Ostatni raz stresowałam się tak na obronie pracy magisterskiej. Bartosz, widząc to złapał mą dłoń, ściskając mocno.
Tak bardzo chcieliśmy, by wszystko szło po naszej myśli!
Wszystkie dokumenty zawędrowały w dłonie mężczyzny. Przeglądał je bacznie, odkładając każdy z nich raz po raz na bok aż w końcu natrafił na nasz akt małżeństwa. To było coś co mogło nas na długi okres wykluczyć z walki o adopcję. A przecież mogliśmy to tak dawno zrobić...Wtedy jednak o tym nie myśleliśmy.

-Państwo są małżeństwem od 3 miesięcy.-zauważył, kładąc papierek przed sobą


W tym momencie doszło do mnie coś co wcześniej umknęło mej uwadze. Przymknęłam powieki a dłońmi zakryłam twarz, próbując zakryć grymas jaki wtedy się na niej malował.

-Coś nie tak?-dopytał Bartek, wyraźnie zaciekawiony tym co ma nam dalej do przekazania

-Aby móc się starać o adopcję dziecka trzeba być małżeństwem z pięcioletnim stażem.

Było mi tak strasznie głupio, bo wiedziałam. Wiedziałam a chyba nie chciałam pamiętać o tak ważnej kwestii. Kurka zatkało a ja, próbując jakoś wybrnąć szybko zaczęłam:

-Jesteśmy parą od 13 lat, żyjemy ze sobą tak naprawdę od 9. Czy to nie wystarczy? Pół życia spędziliśmy w parze a te 3 miesiące...To jest naprawdę ważne?-uniosłam brew ku górze, palcami przeczesując długie, opadające na ramiona włosy-Panie Tomaszu, pan mnie zna...ja...

-Znam i to nawet bardzo dobrze, ale przepisów nie obiegniemy. 5 lat w małżeństwie to jest swoisty gwarant tego, że dziecko posyłane jest w pewny punkt, tym bardziej, że Kajetan był już raz adoptowany jak był niemowlakiem. Musimy być na 100 a nawet 200 procent pewni, pani Moniko.-mówił, gestykulując rękoma. Wypowiadając ostatnie zdanie, wyjął dokumenty Kajetana, które były zawarte w teczce.

-On był adoptowany? To ludzie, którzy zginęli w wypadku samochodowym nie byli jego prawdziwymi rodzicami?-zainteresowany Kurek, próbował dowiedzieć się jak najwięcej a mi zapaliła się jakaś dziwna lampka ostrzegawcza.

-Nie, adoptowali go z Domu Dziecka w Nysie jak miał 2 miesiące.-szepnął mężczyzna, gdyż po prawdzie nie powinien nam udzielać takich wiadomości, dlatego mówił po cichu

-Jezus Maria.-jęknęłam, podrywając się na równe nogi-Bartek...-swój zaniepokojony wzrok wbiłam w męża, do którego chyba owe informacje jeszcze nie docierały...

-Coś się stało?-pan Tomasz patrzył na mnie pytająco jakby chciał ze mnie wyczytać wszystkie emocje, których w tamtej chwili było mnóstwo i nie wiedziałam co było silniejsze...czy szczęście, czy rozpacz, czy znowu obwinianie siebie o wszystko...

 -Ja wiem, że nie powinnam pana o to prosić, ale czy mógłby pan ujawnić nam akt urodzenia Kajetana, ten pierwszy...?- usiadłam, nerwowo stukając obcasem o panele podłogowe

-Pani Moniko, ja i tak dużo wam powiedziałem...-próbował się wykręcić i nie dziwiłam mu się, bo przecież gdyby to wyszło na jaw to mógłby polecieć stąd dyscyplinarnie, ale jednak po chwili przetarł buzię dłonią, wzdychając ciężko. Wyjął  z białej teczki to o co prosiłam, podając bez spoglądania na kartkę-Ale to zostaje między nami, robię to, bo mam do pani zaufanie.

Po zajrzeniu w odpowiednią rubrykę, od razu przekazałam akt Bartoszowi. Ja już wiedziałam, on nie chciał tego przyjąć do świadomości.
Co myśmy narobili...Nasze dziecko z naszej winy tyle przeszło. Stracił nas, stracił ludzi, którzy go adoptowali, pokochali jak swoje, dali prawdziwy dom, wychowywali latami. Stracił wszystko co mógł a ja w tej chwili bałam się spojrzeć mu w oczy. Mimo tego, że on nie wiedział, bo niby skąd mógł wiedzieć, nie pamiętał nas, był za mały...
Mieliśmy teraz zadośćuczynić?
Bez słowa schował wszystko do teczki i wyszliśmy, żegnając się uprzednio.
Po drodze nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa. To był wielki szok, ale chyba też jakiś znak.
Odnaleźliśmy go po tylu latach i to w jakich okolicznościach. Ja...nawet nie wiedziałam co mam powiedzieć gdy do mnie dzwonił i pytał kiedy przyjdę na zajęcia grupowe, bo nie może się doczekać. Czułam się cholernie źle, bo znowu nawaliłam jako matka. Zawiodłam swoje dziecko na całej linii. Oboje zawiedliśmy. Oboje sprawiliśmy, że nasz syn miał ciężkie życie.
I mimo tego, że przecież postąpiliśmy źle to Bóg dał nam szansę. Szansę by to naprawić, ale niestety nie dał nam już wskazówek jak to zrobić. Musieliśmy na wszystko wpaść sami a to było mega ciężkie.


^O^
Hello everyone! :)
Znowu nie jestem zadowolona -,-
Modlę się tylko, by mi wena powróciła, bo to pozostawia dużo do życzenia...
Nie wiem cóż więcej wam powiedzieć?!
A! Postaram się by następny był dużo, dużo lepszy!

PS Brawo dla dwóch czytelniczek, które domyśliły się o co biega ^^

5 komentarzy:

  1. Co ty gadasz, rozdział cudny. Ale się narobiło Kajtek to ich syn,jestem ciekawa co zrobia,mam nadzieję jednak ,że stanie się coś ,że go szybko adoptują . I jestem ciekawa czy powiedzą mu prawde.czekam na kolejny. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No domyślałam się, że to ich syn. Oby im się udało naprawić to co stało się kilka lat wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój Boże. :O Ja się domyślałam ale nie sądziłam że to moze być ich syn. To sie porobiło. Mam nadzieje, że znajdą jakieś wyjście i bedą mogli go zaadoptować. Tylko jak mały zareaguje gdy pozna prawdę...?
    Czekam na następny i zapraszam do siebie. :)
    http://zmiana-o-360-stopni.blogspot.com/
    Pozdrawiam,
    Karolina R. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadłam, zgadłam, zgadłam! Ale super że się odnaleźli! Rozdział super! Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak coś mi się zdawało, ale wiedziałam, że i tak zaraz się dowiem ... O matko nie wyobrażam sobie uczucia Moniki jak się zorientowała, że to ich syn...

    OdpowiedzUsuń