Nie pozostało mi nic innego jak tylko wymknąć się po cichu z łóżka, udać się do łazienki i wykonać kolejny test. Miesiączka się spóźniała, samopoczucie było nie najlepsze, więc to musiało być to!
Nie...znowu nic. Jedna kreska. Drugi test wykonany niedługo potem potwierdził, że ciąży nie ma i nie było.
To już tak długo trwało...
W szlafroku krążyłam po kuchni, szykując śniadanie dla nas dwojga. Dzisiaj nie musiałam iść do pracy a Bartek dalej był na zwolnieniu lekarskim, chodził jedynie na rehabilitacje.
Zaparzyłam kawę, usmażyłam omlet i wszystko to postawiłam na stole.
Usiadłam, biorąc kubek z gorącym napojem w dłonie. Odpłynęłam wraz z przemyśleniami. Pora zapisać się do ginekologa. Może ze mną było coś nie tak, że nie mogłam tak długo zajść w ciążę? Prawie pół roku starań na marne? Coś musiało być na rzeczy...
-O czym tak myślisz?-zapytał, przeciągając się w drzwiach. Przetarł leniwie zaspaną twarz, zasiadając obok-Dawno wstałaś? Jest dopiero po 8...
-Tak, dawno...Jedz, bo ostygnie.-uśmiechnęłam się lekko, upijając łyk kawy
-A ty nie jesz?-zagadnął, smarując kromkę chleba masłem
-Nie...tak. To znaczy, nie jestem głodna...-spuściłam wzrok a ten już wiedział co jest grane. Nie musiał zadawać więcej pytań. Wszystko było wiadome.
-Ej, uśmiechnij się! Pójdziemy do lekarza, dowiemy się co i jak. Może po prostu za bardzo się staramy.-chwycił mą dłoń, posyłając pocieszające spojrzenie. Kiwnęłam tylko na znak zrozumienia.
-Baaarteeek...
-No?-wydukał, przeżuwając akurat to co miał w buzi
-Czemu my nie weźmiemy ślubu?-nie wiem co mnie napadło. To przyszło mi do głowy zupełnie znikąd, ale czułam, że w tym momencie to bardzo ważne i chyba potrzebne.
-Ślub?!-zdziwiony o mało co nie zadławił się kawą, którą to właśnie popijał-Kurde, Monia...naprawdę chcesz wziąć ślub?-mierzył mnie spojrzeniem, drapiąc się po głowie
-No a ile chcesz żyć na kocią łapę? Zaraz stuknie nam po 28 lat.-zauważyłam, okręcając na palcu pierścionek zaręczynowy-Co jeśli nie zajdę w ciążę, jeśli nie urodzę ci dziecka...? Wtedy w grę wchodzi adopcja a do tego potrzebny jest ślub.-odparłam, tkwiąc wzrok w kafelkach podłogowych
-Nie zakładaj już najgorszego! Poza tym...myślę, że za bardzo angażujesz się w relacje z tymi dziećmi. Nie powinnaś tego robić...Jeśli masz wyrzuty sumienia to nie próbuj zagłuszać ich pomagając dzieciakom z bidula.-ależ mnie to zabolało. Tymi słowami dał mi do zrozumienia, że robię coś źle, że ja sama jestem zła.
-Jak ty możesz?!-poderwałam się gwałtownie od stołu, trzaskając dłońmi o blat-Jednym takim "dzieciakiem z bidula" jest nasz syn. Jest nim, bo mieliśmy taki kaprys, bo nagle odechciało nam się być rodzicami. Tak w jednej chwili. Jeśli już nigdy nie będzie mi dane urodzić dziecka i go wychować to chcę im pomóc. Pomóc dzieciom, które wylądowały tam właśnie przez takich ludzi jak my. Przez nieodpowiedzialnych gówniarzy. Dzieciom, które straciły rodziców w wypadku. Dzieciom, które pomimo młodego wieku przeżyły aż tak wiele! One na to nie zasłużyły.-zacisnęłam zęby, czując jak żal i ból rozwalają mnie od środka
-Monika...nie o to chodzi...-zaczął, próbując się jakoś usprawiedliwić
-Nie Bartek...to właśnie O TO chodzi.-wtrąciłam, podnosząc ton-Jadę do rodziców. Poradzisz sobie beze mnie.
Przebrałam się, spakowałam parę rzeczy i nie zważając na jego słowa po prostu wyszłam, jadąc do wsi pod Rzeszowem gdzie mieszkali moi rodzice. Musiałam przewietrzyć głowę a przede wszystkim spotkać się z mamą i tatą. Tak bardzo za nimi tęskniłam...
Dookoła łąki, lasy, ptaki i zwierzęta gospodarskie. Świeże powietrze, które przyjemnie wypełniało me płuca. Żyć nie umierać.
Samochód zostawiłam na wjeździe do posesji i trzymając torbę w ręku udałam się do drzwi.
Otworzył mi tata, który to nieco zaskoczony, bo nie zapowiadałam się na wizytę, najpierw wydał z siebie "OoOoO" by potem krzyknąć "Matka, córka nasza przyjechała!"
Zbliżała się pora obiadowa, więc załapałam się na pyszny obiad a przed herbatę i ciasto własnej roboty. Uwielbiałam kuchnię mojej mamy, robiłam wszystko by jej dorównać w tej dziedzinie i chyba nawet mi to wychodziło.
-Co tak nagle? Na długo przyjechałaś? Gdzie Bartek? Czemu nie przyjechał z tobą?-masa pytań, wydobywająca się z mojej mamy wręcz mnie przytłoczyła, ale taka to już ona była. Lubiła wszystko wiedzieć.
-Jutro rano wracam, bo po południu mam zajęcia w Domu Dziecka. Opiekuję się grupką maluchów w wieku od 9 do 13 lat. A Bartosz musiał zostać, ma sprawy do załatwienia.-odpowiedziałam po części zgodnie z prawdą
-Dobrze ci się tam pracuje?-tata przysiadł obok, obejmując mnie ramieniem
-Bardzo dobrze tato.-oczy mi się zaszkliły i nie wiedzieć czemu utonęłam w objęciach swego tatusia-Tak bardzo was kocham.-szepnęłam, pociągając nosem
-My ciebie też kochamy córuś.-głaskał mnie po plecach by chwilę potem złożyć pocałunek na mej głowie. Poczułam się jak mała dziewczynka.
-Co się dzieje kochanie?-mama nie mogła odpuścić. Usiadła z drugiej strony, kładąc dłoń na mym ramieniu-Monika?
-Nic, nic...Po prostu mi was brakowało. Mieszkamy niby tak blisko siebie a jednak nie mamy czasu się spotkać.-uśmiechnęłam się lekko, poprawiając włosy, które to naelektryzowały się
Po obiedzie wyszłam na krótki spacer, obeszłam mały lasek dookoła, układając sobie w głowie plany na niedaleką przyszłość. W ogóle...czy był jakikolwiek sens to robić? Planować? Z planów za zwyczaj nic nie wychodzi...
Zatrzymałam się przy placu zabaw, gdzie to dało się słyszeć śmiech dzieci, bawiących się na zjeżdżalniach i w piaskownicy. Obok nich stali ich rodzice, robiąc im zdjęcia albo cały czas pilnując aby to żadne nie zjadło przypadkiem odrobiny piasku. Przyjemny widok.
(...)
Wraz z mamą zaczęłyśmy przyrządzać kolację. Mama stwierdziła, że z racji tego, iż ich ukochana córeczka przyjechała trzeba zrobić coś wystawnego. I faktycznie. Kaczka z jabłkami to nie byle co.
Jedzenie pichciło się w piekarniku a ja akurat rozstawiałam talerze i sztućce na stole. Chciałam zadać jakieś pytanie, bo coś mi się przypomniało, ale niestety nie było mi dane.
Do salonu wpadł tato.
-A mówiłaś, że Bartek nie przyjedzie! A właśnie przyjechał, jest na dworze!-ręką wskazał w stronę drzwi a mnie samą przeszedł jakiś dziwny dreszcz. Szczerze to się nie spodziewałam, że za mną pogna, ale bądź co bądź to bardzo miłe i znaczyło, że mu zależy.
Niepewnym krokiem ruszyłam do wyjścia. Uchyliłam drzwi, zaglądając zza nich na Kurka, który to stał oparty tyłkiem o Opla Insignię.
-Zwęszyłeś kaczkę?-zagadnęłam, wyłaniając się na zewnątrz
-Zapach roznosi się po całym Rzeszowie, nie mogłem sobie odpuścić takiej wyżerki.-jego delikatny uśmiech trafił we mnie niczym najczulsze słowo wypowiedziane przez ukochaną osobę. Zaśmiałam się pod nosem, wyciągając rękę w jego stronę.
-No to zapraszam do środka!-kiwając głową poczułam jak w kieszeni mych spodni zaczęły rozchodzić się wibracje z komórki. Niewiele myśląc przeciągnęłam palcem po ekranie, widząc napis "DOM DZIECKA".
(...)
W pośpiechu wręcz zakładałam buty i kurtkę, szukając wzrokiem torebki i kluczy od auta. Musiałam pilnie znaleźć się w Rzeszowie. Potrzebowali mnie. Nie...to on mnie potrzebował. Mały Kajtek.
Me serce waliło jak szalone, bo przecież nie mogłam go zostawić samego w tej sytuacji.
Wybiegłam na dwór, próbując włożyć klucz do zamka, jednakże ręce mi tak drżały, że nie mogłam trafić.
-Kurwa!-wydarłam się gdy pęk kluczyków wpadł mi do niewielkiej kałuży-Bartosz! Zawieź mnie tam, szybko! Proszę cię!-ze łzami w oczach zwróciłam się do mężczyzny, który to stał obok wraz z moimi rodzicami. Nie pytał o nic ani się nie mądrował. A przecież jeszcze niedawno mówił, że za bardzo angażuję się w te sprawy, że mu się to nie podoba. Teraz milczał, posłusznie siadając za kierownicą.
Całą drogę myślałam jak mam rozegrać rozmowę z tym maluchem. Studia uczą teorii, dopiero prawdziwa praca z ludźmi pokazuje jak naprawdę trzeba się zachowywać. W tamtej chwili postanowiłam zdać się na instynkt kobiety i matki a nie psychiatry i pedagoga.
(...)
-Pani Moniko! Pani Moniko!-wychowawczyni z Domu Dziecka napadła mnie na wejściu, nie wiedząc jak obrać w słowa swoje myśli-Liliana poszła do adopcji, znalazła się dla niej rodzina a Kajtek...zamknął się w toalecie od środka, od ponad godziny z nim walczymy, rozmawiamy, ale nie chce otworzyć. Powiedział, że nie chce tutaj być bez siostry, że ucieknie...!-była bardzo przejęta, mnie też się to udzieliło, bo przecież zależało mi na tych dzieciaczkach a przede wszystkim na Kajetanie.
Wraz z Bartoszem weszliśmy do łazienki, gdzie przebywał tłum pracowników owej placówki. Pukali do drzwi, prosili go aby wyszedł, ale na marne im się to zdało.
Wzięłam głęboki oddech w myślach prosząc Boga o szybką radę. W jednej chwili w głowie zrobiła mi się wielka pustka.
Bartek, jakby czytając w moich myślach, odsunął wszystkich od toalety, robiąc mi tym samym miejsce.
Usiadłam pod drzwiami, opierając głowę na wysokości klamki i już niewiele dumając zaczęłam:
-Kajtek, to ja. Porozmawiamy?-mówiłam normalnie, tak jakbym była na jakimś spotkaniu towarzyskim i właśnie gadała z kumpelą przy kawie.
-Monia?-spytał niepewnie, przystawiając głowę do drzwiczek
Mówił mi po imieniu, tak jak większość dzieciaków, z którymi pracowałam. To pozwalało obalić nam granice. Lepiej się pracowało.
-Tak kochanie. Kajtuś, otwórz drzwi.-kontynuowałam
-Jak oni sobie pójdą!-krzyknął
-Dobrze, pójdą sobie.-wzruszyłam ramionami ot tak a wzrokiem wskazałam im wyjście. Oczywiste było to, że stanęli w korytarzu, ale dokładnie przysłuchiwali się całej sytuacji.
-Już poszli. Teraz wyjdziesz? Będziemy tylko we dwoje.-czując otwierające się drzwi na plecach, szybko poderwałam się do pozycji stojącej a mym oczom zaraz ukazał się mały blondyn z podpuchniętymi, błękitnymi oczkami od płaczu.
-Dlaczego zabrali mi Lilkę? Teraz już nie mam nikogo.-rozpłakał się, wtulając we mnie. Przymknęłam powieki, przykucając tak aby móc go mocno przytulić.
-Słoneczko, masz mnie. Obiecuję ci, że nie będziesz sam.-szepnęłam, czując jak łzy wydostają się spod mych powiek a ujście znajdują na lekko muśniętych różem polikach.
Bardzo zależało mi na nim. Nie wiem czemu, ale czułam do niego coś więcej niż tylko sympatię do podopiecznego. Kajetan był dla mnie kimś mega ważnym i nic ani nikt nie mogło tego zmienić.
(...)
-Ten chłopiec...-rozpoczął Bartek kiedy to już wracaliśmy do rodziców
-Kajtek.-sprostowałam, zerkając na niego kątem oka
-Kajtek. On się do ciebie bardzo przywiązał skarbie.-spojrzał na mnie znacząco by chwilę potem zjechać na stację benzynową
-Wiem...a ja do niego.-błądząc wzrokiem po wnętrzu samochodu, w końcu napotkałam na postać narzeczonego-Teraz będziesz mnie za to opierdzielać, tak wiem, proszę bardzo.-uniosłam ręce ku górze w geście poddania, ale bardzo się zdziwiłam gdy siatkarz tak po prostu mnie pocałował
-Jesteś wspaniała, kocham cię.-i tak też wyszedł z auta po to by wlać do niego benzyny.
Wiedząc, że najważniejsza osoba w moim życiu wspiera mnie, popiera to co robię już nic innego nie miało znaczenia. Teraz czułam, że to co robię ma sens, że potrafię uszczęśliwić kogoś a zarazem ten ktoś potrafi uszczęśliwić mnie. I to było wspaniałe.
^O^
A kuku! Jest tutaj ktoś? Co was tak mało, hmm? :)
Komentarze bardzo motywują, nawet te najkrótsze, więc proszę, zostawcie po sobie jakiś ślad na dole ^^
Bo nie wiem czy jest sens pisać dalej... :)
Pozdrawiam, liczę na jakiś odzew! :)
Rozdział świetny. Czekam na więcej;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCudowny rodział ;) WIdać że Bartek kocha Monikę i nie chce jej stracić , pognał za nią do rodziców i to się liczy. Jestem ciekawa czemu nie ma jeszcze małego Kurka w jej brzuchu,mam nadzieję,że zaniedługo zagości i będzie ślub. Dobrze ,że się kochają. Pisz dla mnie :*** uwielbiam twoje opowiadanie. Pozdrawiam :***
OdpowiedzUsuńGenialny ;*
OdpowiedzUsuńJestem. Ale niestety nie zawsze jest czas na komentowanie.
Czekam na kolejny :*
Zaczelam dopiero czytac i juz uwielbiam. Nie moge sie doczekac następnego i zaoraszam do mnie na chwilauwagi.blogspot.com
OdpowiedzUsuńA ten Kajtek to pewnie ich prawdziwy syn... Jeju jak to się wyda...
OdpowiedzUsuń